Gdy dzwoneczek się odezwie…

Dzień dobry w nowym roku szkolnym!
Jak zawsze czeka on na Was z nowymi wyzwaniami i z poprzeczką podniesioną o oczko wyżej – ale mówię Wam: będzie dobrze!

Z pewnością jesteście pełni nowej energii i optymizmu, a jeśli (dopuszczam taką ewentualność…) nie do końca tak jest, życzę Wam – niezależnie od tego, czy jesteście Uczniami czy Nauczycielami – żeby towarzystwo kolegów i przyjaciół osłodziło Wam najbliższe dziesięć miesięcy.

Powiedzmy sobie szczerze, znów zlecą one szybko, szybciej niż się wszyscy spodziewamy, po drodze szykując dla nas przyjemne przystanki w postaci rozmaitych ferii i świąt, których na szczęście w kalendarzu nie brakuje… 😉

A skoro o szkole dziś mowa, chciałabym Wam pokazać książeczkę z mojej półki.

Kiedy byłam mała – tj. w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym – lubiłam oglądać w niej obrazki i czytać te miłe, czasami trochę naiwne, miejscami nieco archaiczne – ale zawsze pouczające, ciekawe i wychowawcze czytanki, wierszyki oraz (to lubiłam najbardziej!) – zagadki. Co uderza mnie dzisiaj w tych czytankach, to że uczą przede wszystkim empatii, szacunku dla drugiego człowieka i dla przyrody. Podoba mi się to.

Co ciekawe, przy niektórych tekstach znajdują się obrazki-przypisy, wyjaśniające za pomocą ilustracji znaczenie słów, których uczniowie mogą nie znać. Pomyśleć tylko, że w latach dwudziestych XXw., kiedy wydano ów podręcznik, gramofon mógł być mało znany niektórym dzieciom jako urządzenie trudno dostępne i luksusowe – z kolei dzisiaj dzieci mogłyby nie wiedzieć, co to takiego, bo po niespełna stu latach gramofon – w takiej postaci jak na obrazku – całkowicie wyszedł z użycia!

Na powyższym zdjęciu: historia wizyty u doktora – zawsze bardzo współczułam Tadziowi, bo dobrze wiedziałam, jakie to uczucie, kiedy drzazga wbije się w palec. I jeszcze gorsze: kiedy wydobywa się ją spod skóry igłą…!

A tutaj – pouczająca historyjka obrazkowa, która bardzo zapadła mi w pamięć 😉

Podobnie jak wiele, wiele innych, i ta książka ta trafiła do naszego domu prosto z antykwariatu przy poznańskim Starym Rynku. Wówczas, jako dziecko, nie wiedziałam jeszcze, kim byli autorzy tego podręcznika, zatytułowanego „Czytanki polskie dla II oddziału szkoły powszechnej”.

Pierwszy z nich, Stanisław Tync, przyszedł na świat w Małopolsce, w miejscowości Rzepiennik Strzyżewski. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, tam też obronił doktorat (jego praca doktorska nosiła tytuł: „Nauka moralna w szkołach Komisji Edukacji Narodowej”).

Był jednak nie tylko naukowcem, ale też nauczycielem gimnazjalnym oraz nauczycielem i dyrektorem Wyższych Kursów Naukowych w Toruniu i Poznaniu. W roku 1930 wybrał się do Niemiec i Francji, gdzie miał okazję przyjrzeć się eksperymentalnym szkołom średnim (niestety nie znalazłam informacji, na czym miał polegać ów eksperyment, a szkoda!).
Stanisław Tync, już docent (tytuł uzyskał na Uniwersytecie Poznańskim, gdzie też pracował do 1939 r.), po wybuchu II wojny światowej nadal „niósł oświaty kaganiec”, zajął się bowiem organizacją tajnych kompletów w Kazimierzy Wielkiej, był ich kierownikiem oraz w dalszym ciągu -nauczycielem.
Po wojnie, już jako profesor nadzwyczajny, podjął wielką pracę organizowania Katedry Pedagogiki na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Tam też stworzył kierunek „pedagogika”, na którym wykładał. W 1951 r. uzyskał tytuł profesora zwyczajnego. W latach 1945-1960 kierował Katedrą Pedagogiki.
Był autorem czterdziestu publikacji, zajmujących się przede wszystkim historią wychowania i dydaktyką, oraz autorem i współautorem trzydziestu sześciu podręczników szkolnych i opracowań metodycznych. Zmarł we Wrocławiu, w 1964 roku.

Drugi autor „Czytanek polskich”, urodzony w tym samym roku co Stanisław Tync, 1889, również w Małopolsce, w Borku Fałęckim, otrzymał tytuł doktora filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1914 roku.

W badaniach naukowych zajmował się początkowo głównie literaturą polską, później, po odpowiednich studiach w Berlinie i Pradze, zajął się szerzej slawistyką. Badał recepcję literatury polskiej wśród narodów słowiańskich i samą literaturę słowiańską. Interesowali go Łużyczanie, zajmował się tym zagadnieniem pod kątem historycznym i etnograficznym, badał literaturę serbsko-łużycką, literaturę ówczesnej Czechosłowacji i Jugosławii, Białorusi, Ukrainy, Rosji i Bułgarii, do których to państw często podróżował w celach naukowych.
Interesowała go jednak nie tylko historia literatury, ale też jej teoria. Szczególną uwagę poświęcił zagadnieniu rymów: w 1939 r. ukazała się drukiem jego praca pt. „Sztuka rymowania”.
Przy całej tej rozległej pracy naukowo-badawczej (a trzeba dodać, że studia slawistyczne były do tej pory dziedziną raczej zaniedbaną i niedocenioną) Józef Gołąbek zajmował się intensywnie pedagogiką i był m.in. współautorem „Czytanek polskich” dla różnych klas szkół średnich i powszechnych.
Niestety, Józef Gołąbek nie przeżył wojny. Zginął na samym jej początku, 25 września 1939, w Warszawie. Był to, jak podają źródła, dzień najintensywniejszego ostrzeliwania stolicy. Państwo Gołąbkowie, zmuszeni do opuszczenia mieszkania w kamienicy objętej pożarem, spakowali najważniejsze rzeczy w walizki i tobołki i wyruszyli w niebezpieczną drogę do znajomych, u których mieli nadzieję znaleźć tymczasowe schronienie. Zmęczeni – była godzina 23 – zatrzymali się w przypadkowej bramie, żeby odpocząć. Wtedy właśnie dr Józef Gołąbek postanowił cofnąć się jeszcze do mieszkania, by zabrać stamtąd rękopisy i materiały naukowe.
Przed domem został ostrzelany z karabinu maszynowego i zmarł w wyniku odniesionych ran.
W domu doktora Gołąbka spłonęła cenna i starannie dobrana biblioteka naukowa, złożona z 8000 tomów z zakresu polonistyki i slawistyki. Znajdowały się tam dzieła we wszystkich językach słowiańskich, głównie historycznoliterackie. Był to jeden z nielicznych takich zbiorów.

Niewiele więcej zdołałam się dowiedzieć o obu autorach „Czytanek polskich”, dlatego też te skrótowe życiorysy trochę może przypominają notki encyklopedyczne. Myślę jednak, że właśnie dzisiaj, w pierwszych dniach września, jak co roku naznaczonych datą wybuchu II wojny światowej, warto przypomnieć tych dwóch oddanych swojej pracy nauczycieli, na losach których wojna odcisnęła piętno, i którzy tak bardzo zasłużyli się nie tylko dla nauki, ale – po prostu – dla szkoły; dwaj naukowcy, z których jeden nie porzucił nauczania nawet (a może: zwłaszcza!) w czasie wojny, a drugi – usiłując ratować naukowy dorobek – zginął od kul wroga.

Było takich ludzi – naukowców i nauczycieli – więcej. Nie zapominajmy o nich. Zwłaszcza 1 września.

7 odpowiedzi

  1. Pani Emilko! Piękny wpis. Dziękuję za niego. Zawsze znajdą się tacy ludzie, niezależnie od czasów, w których żyjemy. Przynajmniej mam taką nadzieję.
    Wszystkiego dobrego w tym roku szkolnym! 🙂

    1. Racja, całkowita racja! Tacy ludzie są zawsze. Nie napisałam tego, ale też tak myślę. Tyle tylko, że trudne czasy wymagają szczególnego hartu ducha i odwagi przy podejmowaniu pewnych decyzji; dlatego postawa tych ludzi i wielu, wielu innych, rysuje się tak wyraźnie na tle wojny. To, co na co dzień nam umyka, w skrajnych czasach staje się bardziej widoczne. Obyśmy już nigdy nie mieli okazji, żeby się o tym przekonać na własnej skórze!

  2. Piękny wpis! Przepadam za starymi podręcznikami do języka polskiego. Co więcej, sama je zbieram, kolekcjonuję, przeglądam i czytam (bardzo ciężko je zdobyć). Właśnie na tych książkach uczyłam swoje dzieci alfabetu. Stare książki przywołują wspomnienia, bardzo pozytywne. Ileż okrzyków radości wzbudziły u moich gości te pożółkłe stroniczki. A ileż wspomnień! Zazdroszczę Ci tego egzemplarza, jest na pewno wyjątkowy, tak samo, jak życiorys jego autorów. Oczyma wyobraźni widziałam dr Gołąbka, całą tę okrutną scenę. Wyobrażam sobie, co musiał czuć, jak zostawił w mieszkaniu dorobek swojego życia, cenne notatki, ukochane książki. On po prostu MUSIAŁ po nie wrócić. Gdyby wiedział, co czeka naszą stolicę w 44 roku… Bardzo, bardzo dziękuję za ten wpis.
    PS Ciekawe, czy Adminiątko lubi takie stare podręczniki? Mój syn, dokładnie w wieku Adminiątka, wprost za nimi przepada, tak samo jak za zapachem biblioteki i antykwariatu!

  3. Bardzo dobry i mądry wpis, Pani Emilko.
    Ostatnio czytałam „Srebrny dzwoneczek” i dzięki temu łatwiej mi wrócić do szkoły. Bo ja jestem trochę taka, jak ta Dorotka, a trochę jak Marysia, choć chyba bardziej przypominam Dorotę.
    Pan Józef Gołąbek wrócił jakby po swoich przyjaciół. Nie mógł się pewnie pogodzić z taką stratą. Szkoda, że tak się to skończyło. Zastanawiam się właśnie, o ile moglibyśmy być mądrzejsi, gdyby nie ta straszna wojna. Gdy się pomyśli, jak wiele cennych książek i zapisków zginęło… Niestety, już się tego nie dowiemy.

    Czy tu jest możliwość napisania wiadomości prywatnej?

    1. Dziękuję za dobre słowo 🙂
      Ładnie powiedziane o tych przyjaciołach. Tak to musiało być.
      To wszystko prawda – ile zginęło książek, ile zapisków – i ilu ludzi…

    2. A jeśli chodzi o kontakt – polecam zakładkę pod tą właśnie nazwą. Dotrze do mnie wtedy wiadomość prywatna w postaci e-maila.
      Można też oczywiście napisać tutaj, tylko trzeba zaznaczyć, żebym nie publikowała komentarza. Oba sposoby równie dobre 🙂

Skomentuj Emilia Kiereś Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *