W podręczniku do siódmej albo ósmej klasy zamieszczony był jego wiersz. Zupełnie nie pamiętam, który, ale omawialiśmy go na lekcji polskiego.
Coś w tym wierszu, podpisanym nieznanym mi dotąd nazwiskiem „Krzysztof Kamil Baczyński”, przemówiło do mnie bardzo mocno, na tyle, że natychmiast zapragnęłam przeczytać więcej utworów tego poety.
W domu okazało się, że mamy stosowny tomik – mama od razu zdjęła go z półki, a ja porwałam, żeby czytać.
I przepadłam.
Lektura tych wierszy była jak odkrycie nowego lądu – natychmiastowe olśnienie. Chyba wtedy po raz pierwszy zaczęłam przeczuwać i rozumieć, czym jest i czym może być POEZJA.
Nie były to przecież pierwsze wiersze, jakie czytałam. Nie były to też pierwsze bardzo dobre wiersze, jakie czytałam, ani też pierwsze, dające do myślenia. Ale po raz pierwszy – trafiły prosto w serce.
Z pewnością nie wszystkie je wówczas w pełni rozumiałam, nie wszystkie potrafiłam zinterpretować – ale przemówiły do mnie nieznanym dotąd językiem i natychmiast stały się bardzo bliskie.
Maminy tomik wrócił do swojej właścicielki, kiedy wyszperałam u babci osierocony bliźniaczy egzemplarz: zostawił go wujek Stanisław, udając się na emigrację. Teraz ta książka trafiła do mojej własnej biblioteczki.
Ale wciąż było mi mało. Kiedy więc przeczytałam już wszystkie wiersze po wielekroć, a niektórych nauczyłam się na pamięć, znalazłam na kolejnej z przebogatych maminych półek książeczkę „Krzysztof Baczyński” Kazimierza Wyki. I to był kolejny przełom. Poznałam bliżej postać samego poety, ale też: zaczęłam lepiej rozumieć jego wiersze. Kazimierz Wyka pokazał mi, jak je czytać. Więc czytałam znów, od początku.
Przyszło liceum. Po lekcjach zachodziłam często do antykwariatu przy Starym Rynku (było po drodze!). Pewnego lutowego popołudnia trafiłam tam na dwa grube tomiki: Baczyński, „Utwory zebrane”! A więc wszystko, co napisał. WSZYSTKO!!! Wróciłam do domu szczęśliwa, niosąc w plecaku cenne trofeum. I znów czytałam. Czytałam i czytałam.
Czytałam Baczyńskiego, czytałam o Baczyńskim. Wynajdywałam w antykwariacie kolejne tytuły do gromadzonej biblioteczki, takie jak np. poniższa podobizna edycji rękopiśmiennej:
Szukałam, tropiłam, oburzałam się na krytyków i współzachwycałam się z miłośnikami jego twórczości. Cieszyłam się, spotykając na swojej drodze kolejnych rozczytanych w niej ludzi i widząc, że mam tyle bratnich poetyckich dusz.
Minęło wiele lat od tamtej lekcji polskiego, a poezja Baczyńskiego wciąż jest ze mną. Myślę o niej, jak o darze. Nie do końca wiem, dlaczego tak się stało, że od pierwszych chwil wpasowała się we mnie tak, jakby miała tam swoje specjalne miejsce, które czekało na nią od zawsze. Myślę też, że w ogromnej mierze to ona nauczyła mnie patrzeć na świat. Zresztą może to jest najpiękniejsze w poezji w ogóle: że jest jak mikroskop – a czasem jak luneta, która przybliża sprawy pozostające poza naszym zasięgiem. Przybliża, pomaga zrozumieć i zauważyć to, co nam umyka albo czego nie umiemy nazwać, nawet jeśli to czujemy.
Cudowna sprawa, poezja! Ciągi zwykłych słów, które stają się absolutnie niezwykłymi pakuneczkami uczuć, obrazów i myśli.
Z wdzięcznością, ale i z niegasnącym żalem, że straciliśmy go – my, czytelnicy – przedwcześnie, myślę więc dzisiaj o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, w setną rocznicę jego urodzin, u początku roku, któremu patronuje.
.
Których nam nikt nie wynagrodzi
i których nic nam nie zastąpi,
lata wy straszne, lata wąskie
jak dłonie śmierci w dniu narodzin.
Powiedziałyście więcej nawet
niż rudych burz ogromne wstęgi,
jak ludzkie ręce złych demonów
siejące w gruzach gorzką sławę.
Wzięłyście nam, co najpiękniejsze,
a zostawiły to, co z gromu,
aby tym dziksze i smutniejsze
serca – jak krzyż na pustym domu.
Lata, o moje straszne lata,
nauczyłyście wy nas wierzyć,
i to był kostur nam na drogę,
i z nim się resztę burz przemierzy.
Których nam nikt nie wynagrodzi
i których nic nam nie zastąpi,
lata – ojczyzno złej młodości,
trudnej starości dniu narodzin.
Bogu podamy w końcu dłonie
spalone skrzydłem antychrysta,
i on zrozumie, że ta młodość
w tej grozie jedna była czysta.
24.III.44 r.
Pani Emilko, zaczynałam swoją pracę nauczycielską, kiedy pani była w siódmej albo ósmej klasie… Wierszy Baczyńskiego było w podręcznikach kilka, ale na pewno „Wróble” i „Elegia o…( chłopcu polskim)”. Może to któryś z nich wywarł na pani wrażenie? Zresztą pewnie nie to jest najistotniejsze, tylko to, że”Poeta – czasu kurz..” może być tak bliski po latach.
A tak przy okazji- refleksja (mało odkrywcza być może): jak to nigdy nie wiadomo, gdzie spadnie ziarenko i co z niego wykiełkuje. Co mnie, polonistkę przed emeryturą, napełnia koniecznym optymizmem. Pozdrawiam serdecznie.
Niejasno pamiętam, że to mogła być „Elegia o chłopcu polskim”. Baczyński – bliski nadal, po latach, a może nawet jeszcze bliższy. Z tym ziarenkiem to wielka prawda! Nigdy nie wiadomo, ale siać warto! 🙂 Najserdeczniej pozdrawiam!
Jaka przepiękna historia o, odważę się powiedzieć, uwiedzeniu i miłości czytelniczej!
Ciekawe, ciekawe, któryż to wiersz mógł być tym pierwszym? O ile pamiętam podręczniki do języka polskiego Marii Nagajowej z lat 90-tych, najpierw była „Elegia o chłopcu polskim” w klasie czwartej, potem, w starszych klasach – „Biała magia” – i coś jeszcze. Ale co? Też już nie pamiętam.
Stosik na ostatnim zdjęciu jest absolutnie apetyczny! – a lektura wierszy wszystkich K. K. Baczyńskiego w „Utworach zebranych” jeszcze przede mną. Trochę źle, ale też trochę dobrze – to wciąż miło mieć przed sobą kawałek na pewno i naprawdę dobrej literatury, którą się przeczyta po raz pierwszy! 😉
Zawsze dobrze mieć piękną literaturę do odkrycia! A książki ze stosika polecam 🙂
Piękna historia Twojej przyjaźni z poetą. Dziękuję.
❤
Pani Emilio☺ Napisała Pani tak pięknie o moim ukochanym poecie, że ja mogę napisać tylko jedno słowo. Dziękuję ❤
❤
Pani Emilio, dziękuję za piękny wpis. Również bardzo cenię Baczyńskiego. Ale wie Pani, przypomniała mi się podczas lektury tego wpisu moja chwila olśnienia poezja, która wtedy tak mocno do mnie przemowiła i otwarła na swoje piękno. Byłam jakoś w podobnym wieku, kiedy urzekł mnie Julian Tuwim. I to samo uczucie – że nic już nie będzie takie jak wcześniej, że świat nabiera nowych barw, a w sercu rośnie coś, czego nigdy przedtem tam nie było. Później, poczatkiem liceum, takie samo wrażenie zrobił na mnie Mickiewicz ,a później jeszcze Leśmian, którego uwielbiam całym sercem:)
O, Tuwima też bardzo, bardzo lubiłam (i lubię). We wspomnianym antykwariacie kupowałam i jego tomiki! Poezja to wspaniała sprawa, o, tak!
Piękny komentarz – dziękuję. Dla mnie poezja KKB jest jak jego życie i śmierć – rozrywa serce. Dobrze, że są na świecie ludzie, którzy noszą w sobie takie oceany wrażliwości…
Dobrze, że są!
Żal tylko, że – czując więcej – bardziej też cierpią. Ale chyba nie może być inaczej.
Serdecznie pozdrawiam!
Przemku- dobrze, że są i dobrze, że zostaje nam po nich Słowo. „Pomnik większy niż ze spizu „.
Pani Emilko, czy mnie wzrok nie myli, że jest Pani w posiadaniu tomiku z dedykacją poety?? Coś niezwykłego. Ludzie odchodzą, ale Słowo pozostaje. 😉
Mimi M. – nie, skąd, nie mam tomiku z dedykacją poety! (Ale – to by było coś!) Nie wiem też, które ze zdjęć mogło Panią naprowadzić na ten mylny (ach, niestety…!) trop.
Serdeczne pozdrowienia!
Pięknie napisałaś, Emilko! A jakim ten wzruszający wpis jest wspaniałym dopełnieniem mojej ostatniej lektury. Dziękuję!
Ja dziękuję! Ściskam!
Ach, ojej… Pani Emilio, dziś dopiero odkryłam nieścisłość w mojej wypowiedzi odnośnie dedykacji! bardzo nieprecyzyjnie, błędnie, się wyraziłam! oczywiście nie chodziło mi o dedykację Poety dla Pani, ale o egzemplarz opatrzony autografem… na jednym ze zdjęć widzę podpis „Krzysztof Kamil Baczyński”, umieszczony pod fragmentem wiersza. To o niego mi chodziło.
Ach, i wszystko jasne! To zdjęcie z fragmentem wiersza i podpisem przedstawia okładkę „Utworów wybranych”, wydanych przez Wydawnictwo Literackie w 1964 roku. Wydaje mi się jednak, że to nie jest pismo Baczyńskiego, tylko projektanta okładki. A sama okładka może wprowadzać w błąd sugestią autografu, to prawda.