M.C. Escher

– Od samego początku ci mówiłem, że coś tu nie gra. Jak na tych grafikach Eschera.
– Na jakich znowu grafikach?
– Był taki rysownik – robił różne zagmatwane rysunki, jakby złudzenia optyczne. Na przykład schody, po których ktoś się wspina i zawsze wraca do tego samego punktu, choć ciągle idzie pod górę.

– tak mówił Karol, bohater Haczyka, do Weroniki.

Ponieważ może, podobnie jak Weronika, część z Was (zwłaszcza młodsza) nie wie, kim był Maurits Cornelius Escher i jak wyglądały jego grafiki, postanowiłam troszeczkę Wam o nim napisać i pokazać kilka jego niezwykłych prac. „Troszeczkę” – bo tak naprawdę całość jego dzieła jest materiałem na wielką rozprawę, w dodatku: po części matematyczną. A do tego się chyba nie całkiem nadaję (choć matematykę zawsze bardzo lubiłam! 😉 ).

Maurits Cornelius Escher urodził się w 1898 roku w Leeuwarden w Holandii.

W 1903 roku rodzina Escherów przeprowadziła się do Arnhem, gdzie trzynastoletni Maurits rozpoczął naukę w szkole średniej. Uczył się nie najlepiej i z kłopotami, ale już wówczas zdradzał ponadprzeciętny talent plastyczny.

W 1919, w dużej mierze pod wpływem ojca, który uważał, że jego syn, choć kiepsko radzi sobie z matematyką, powinien jednak odebrać porządne wykształcenie, podjął studia w Szkole Architektury i Zdobnictwa w zabytkowym holenderskim mieście Haarlem. Dość szybko jednak okazało się, że interesuje go nie tyle architektura, co grafika. Ona też stała się głównym tematem jego haarlemskich studiów, nad którymi czuwał portugalski wykładowca, Samuel Jesserun de Mesquita (przyznajcie, że brzmi to wszystko bardzo malowniczo! Szczególnie mnie zachwyca myśl o studiowaniu zdobnictwa w roku 1919).

Escher skończył studia w 1922 roku – do tego czasu świetnie opanował rysunek i techniki graficzne, szczególnie drzeworytnictwo.

Później, stale doskonaląc swój warsztat, podróżował po krajach śródziemnomorskich, Szwajcarii, w końcu osiedlił się w Belgii, skąd jednak w czasie drugiej wojny światowej wrócił już na stałe do ojczyzny. Nie zrezygnował z podróży, ale to Holandia pozostała jego domem, tam też zakończył swój żywot w roku 1972.

Znawcy dzielą jego twórczość na dwa etapy – przed rokiem 1937 i po roku 1937.

Prace powstałe do roku 1937 to głównie pejzaże i szkice natury (w tym: zwierząt i owadów), w których skupiał się na detalu i wiernym odtwarzaniu rzeczywistości.

Przełomem okazała się podróż do Hiszpanii w roku 1936; Escher po raz kolejny zwiedził wówczas Alhambrę, był w La Mezquita – mauretańskim meczecie w Cordobie, studiował też mauretańską architekturę. W Alhambrze spędzał podobno całe dnie, odwzorowując tamtejsze mozaiki. To właśnie wtedy zaczęła się jego fascynacja mozaiką, tworzoną w oparciu o siatkę geometryczną – i tam miały źródło jego późniejsze prace, przedstawiające zawiłe, zazębiające się, mozaikowe wzory, stworzone m.in. z przekształconych wizerunków ryb, ptaków czy gadów. Motywy te, przenikające się nawzajem, pozwalały też artyście na zobrazowanie jego przekonania o dualizmie świata, to znaczy o tym, że składa się on z dwu przeciwstawnych pierwiastków, które, choć niezależne, tworzą całość.

Mniej więcej w tym punkcie dochodzi więc do przełomu i zarysowuje się wyraźna granica, oddzielająca prace powstałe po roku 1937 od wcześniejszych grafik Eschera. Od tego momentu można dostrzec w jego twórczości zwrot ku geometrii, zainteresowanie naturą przestrzeni, perspektywą, często sprzeczną z doświadczeniem wzrokowym, i różnymi punktami widzenia.

Bruno Ernst w swojej książce The Magic Mirror of M.C. Escher (Magiczne lustro M.C. Eschera) pisze, iż sam artysta mówił wprost, że jest dyletantem w kwestiach matematycznych. Żartował, że w szkole miał marne oceny z matematyki, a teraz poważni naukowcy ilustrują swoje naukowe dzieła i teorie jego grafikami. „Zapewne są nieświadomi faktu, że jestem w tych sprawach całkowitym ignorantem” – miał stwierdzić.

Jego prace rzeczywiście oparte są w dużej mierze na geometrii, i to dość zawiłej – choć (podobno) pojmował ją raczej intuicyjnie. Część grafik oparł na matematycznych figurach niemożliwych – takich, które fizycznie nie mogą zaistnieć. Do tych prac należy między innymi litografia, o której wspominał Weronice Karol w Haczyku – nosi ona tytuł Wchodząc i schodząc. Postacie pokonują kolejne stopnie, ale nie schodzą wcale niżej ani nie wchodzą wyżej, tylko zawsze trafiają do punktu wyjścia.

M.C. Escher tworzył przede wszystkim litografie i drzeworyty, choć kilka jego mezzotint jest uznawanych za arcydzieła tej techniki.  Był jednak nie tylko artystą grafikiem – ilustrował też książki, projektował tkaniny artystyczne, znaczki pocztowe i murale. Praca twórcza go pochłaniała, w ciągu swojego życia stworzył 448 litografii i drzeworytów oraz ponad 2000 rysunków i szkiców.
Zachęcam Was do zajrzenia na stronę poświęconą M.C. Escherowi, gdzie można między innymi obejrzeć film przedstawiający artystę przy pracy.

Mam nadzieję, że tych z Was, którzy dotąd nie znali M.C. Eschera, zdołałam zainteresować choć trochę tą niezwykłą i niepowtarzalną postacią – i że będziecie raz po raz wracać do jego grafik. A w każdym razie: że będziecie potrafili rozpoznać jego prace i że każdy z Was (inaczej niż Weronika) będzie wiedział, o co chodzi, kiedy usłyszy „Escher!”.


Przy pisaniu powyższego tekstu korzystałam z informacji zawartych na oficjalnej stronie poświęconej M.C. Escherowi (www.mcescher.com) oraz w książce Bruno Ernsta The Magic Mirror of M.C. Escher (wyd. Taschen).

Mróz!

Przymroziło ładnie, a co lepsze: sypnęło nawet troszkę śniegiem.

Źle jest wychodzić na dwór (chyba że z psem – albo żeby podsypać ziarenek przemarzniętym ptakom), dobrze siedzieć w domu. Zwłaszcza jeśli ma się pracę do zrobienia i jeśli ta praca wyraźnie ma się ku końcowi.

stycz2016-1

Nareszcie, nareszcie, „Haczyk” niemal gotowy! A przede mną cały rok pełen nowej pracy i nowych spotkań. Najpierw czeka mnie spory przekład, następne majaczą na horyzoncie, a potem kolejna własna książka, a kto wie, może zdążę zacząć i drugą?

Aż mnie ręce świerzbią, żeby już wziąć za rogi te nowe historie – jeszcze finał „Haczyka” do dopracowania, a ja już bym pędziła do nowych bohaterów. Już ich widzę, już ich nawet trochę znam…! Szkoda, że człowiek nie ma trzech głów i, dajmy na to, sześciu rąk. Ach. Wtedy można by zaszaleć! 😀

Ale ponieważ natura obdarzyła nas jedną głową i jedną zaledwie parą rąk, trzeba się skupić również na jednym zadaniu.

Tak więc się skupiam, z dobrym skutkiem. 🙂

Pełna jestem wiary w ten nowy rok, pełna pomysłów i energii – mam nadzieję, że Wy też!

Życzę Wam, żeby w 2016 udało Wam się zrealizować wszystkie postanowienia i plany i żeby życie i jego codzienne przypadki nie utrudniały Wam wysokich lotów 🙂

Wracam do mojej kropkowanej herbatki, podczas gdy za oknem zapada granatowy zmrok – nowe wieści o „Haczyku” pewnie już wkrótce.

Wszystkiego dobrego na kolejne dwanaście miesięcy!

stycz2016-3

Kielce i Książka Przyjazna Dziecku

Trudy podróży odespane, mogę więc opowiedzieć Wam nieco więcej o kieleckiej wyprawie.

Przede wszystkim – spójrzcie, proszę, na konika, a właściwie: pegaza, którego otrzymałam z rąk Magdy, przewodniczącej jury dziecięcego II konkursu Książka Przyjazna Dziecku. Uważam, że to niezwykle piękna i stylowa nagroda, jeszcze nie znalazłam dla niej odpowiedniego miejsca, ale wiem, że musi być ono dobrze wyeksponowane, konik jest tak śliczny, że przyciąga każde oko (sprawdzone!) 🙂

Pegaz – konik żywiecki, jak objaśniła mi to pani Anna z Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach – jest całkiem spory, ma solidną wagę, ogon pleciony w warkocz i wspaniale namalowaną grzywę. Na żywo jest jeszcze bardziej dekoracyjny – ach, no naprawdę, jestem zachwycona!

Ale równie mocno zachwyciła mnie wczorajsza uroczystość wręczenia nagród, a ściślej – wspaniała atmosfera. Spotkałam wielu ciepłych, miłych ludzi, odbyłam wiele ciekawych rozmów, poznałam przedstawicielki dziecięcego jury, bardzo miłe i interesujące osóbki 🙂

A w dodatku: odkryłam Kielce!

Nie byłam w tym mieście nigdy przedtem i muszę Wam powiedzieć, że kielecka starówka po prostu mnie oczarowała.

Niestety nie starczyło mi czasu, żeby obejść ją całą, uliczka po uliczce (a uliczki w Kielcach są interesujące, tu kręte, tam spadziste, gdzie indziej znów wąskie i zagadkowe…), ale już to, co zobaczyłam, było zachwycające. Wybaczcie, proszę, jakość zdjęć, na swoje usprawiedliwienie mam to, że robiłam je telefonem, w dodatku o zmierzchu, skądinąd bardzo pięknym, ale myślę, że tym, którzy Kielc nie znają, warto pokazać parę widoczków.

A zatem: rynek – bardzo przytulny, o raczej niskiej zabudowie, z lekkim nalotem wschodniopolskim w najlepszym znaczeniu – te proporcje, te przypory u kamieniczek i jeszcze jakiś nieuchwytny nastrój, spójrzcie sami:

kielce-rynek

Z rynku powędrowałam ulicą Dużą – lekko po zakręcie i lekko pod górkę:

Tam moim oczom ukazał się widok iście bajkowy:

Ten wspaniały kościół to bazylika katedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ma ona niezwykłą i długą historię, jej początki sięgają 1171 roku, kiedy to biskup krakowski Gedko ufundował niewielki kościół w stylu romańskim. Była to świątynia zbudowana z ciosów kamiennych (część ich została zresztą odsłonięta przy ostatniej renowacji kościoła i można je obejrzeć). Kilkadziesiąt lat później bł. Wincenty Kadłubek, również biskup krakowski, ustanowił w tym miejscu parafię. Od tamtego czasu bazylikę wielokrotnie rozbudowywano, przebudowywano, odbudowywano, a pod koniec XIX wieku dodano nowe elementy neobarokowe. Na przełomie XIX i XX wieku powstały piękne polichromie, wykonane przez grupę krakowskich malarzy pod przewodnictwem Piotra Nizińskiego. Można by napisać jeszcze dużo, dużo więcej, tymczasem wszystkich zainteresowanych odsyłam do sieci 🙂 Niestety nie udało mi się zrobić żadnych zdjęć w naprawdę pięknym wnętrzu – było już za ciemno.

Zdołałam za to sfotografować z różnych stron pałac biskupów krakowskich – imponującą barokową budowlę, podświetloną bajecznie na tle pastelowego zachodu 😉 Wybaczcie, że zdjęcia są niekiedy nieostre, wiem, że wiele lepszych można znaleźć w internecie, chciałam jednak pokazać Wam nastrój tego miłego wieczoru, który częściowo udało mi się chyba uchwycić 🙂

palac1

Pałac biskupów krakowskich jest podobno jedną z najlepiej zachowanych oryginalnych barokowych rezydencji pałacowych w Polsce. Pałac w swojej długiej historii mieścił m.in. Szkołę Akademiczno-Górniczą założoną przez Stanisława Staszica, w okresie międzywojennym zaś był siedzibą sztabu legionowego Józefa Piłsudskiego, biura werbunkowego, drukarni, poczty, biura przepustek i siedziby redakcji lokalnego dziennika.

Tak więc, jak widzicie sami, historia Kielc wydaje się już na pierwszy rzut oka bogata i przewija się w niej cała masa głośnych i ważnych nazwisk z naszych dziejów. Zamierzam tam jeszcze wrócić i zobaczyć wszystko to, czego nie zdążyłam obejrzeć tym razem.

A, jest jeszcze piękny, długi deptak z otwartą perspektywą – a wszędzie wokół widać lesiste pagóry.

No i cudowne Muzeum Zabawek i Zabawy, które polecam wszystkim dzieciom i ich rodzicom. Wspaniała ekspozycja i dużo pięknych przedmiotów oraz zabawek z ciekawą historią.

Podsumowując: to była piękna i owocna wyprawa!

Jeszcze raz dziękuję organizatorom konkursu, jury dorosłemu, jury dziecięcemu za przyznane mi wyróżnienia, dziękuję pani Annie za oprowadzenie mnie po Muzeum Zabawek i Zabawy, a wszystkim innym osobom – dziękuję za wszystkie miłe chwile 🙂

A Was, Czytelnicy, zachęcam do wycieczki do Kielc. Warto!

PS Dziękuję też wszystkim, którzy odwiedzili mnie na targach we Wrocławiu! Dobrze było poznać nowych Czytelników i spotkać się ze starymi 🙂 Pozdrawiam Was wszystkich ciepło!

Palimpsest

Palimpsest (gr. palimpsestos – ponownie zeskrobany) – starożytny lub średniowieczny rękopis zapisany na pergaminie, z którego został zeskrobany albo starty tekst wcześniejszy. W sensie przenośnym – tekst semantycznie wielowarstwowy, w którym spoza znaczenia dosłownego prześwitują znaczenia ukryte. (za: Słownik terminów literackich, Ossolineum)

Czy nie jest tak, że wszystko w naturze ma skłonność do układania się w warstwy?
Gleba, skała, lód, słoje drzew, muszle ślimaków – układają się warstwami, a każda z nich jest śladem czasu, w którym powstała, i coś o tym czasie mówi.

Także każde ludzkie pokolenie zostawia na ziemi ślady, które zostają przykryte śladami ich potomków. Tworzymy palimpsest złożony z niezliczonej ilości warstw.
Spod tynków prześwitują dawne napisy, które ktoś kiedyś postanowił tam umieścić. Na ścianach pałaców ukazują swoje pobladłe twarze freski, namalowane kiedyś czyjąś ręką. Wmurowane w posadzki kościołów marmurowe płyty nagrobne, które miały być niezniszczalne i trwałe, dziś są wygładzone i wypolerowane przez setki, tysiące stóp, które po nich przeszły.

IMG_4733a

Lubię odwiedzać stare miasta i miasteczka, zaglądać do starych budynków. Tak wyraźnie widać w nich ślady tych, którzy odeszli – ale przecież nie odeszli zupełnie. Każdy coś po sobie zostawił.

litwa1

Chodzę po kocich łbach, ułożonych tak wiele lat temu. Oglądam starą góralską chałupę – pasterskie kostury, wełniane chusty, schodzone kierpce. Którędy chodziły obute w nie stopy? Dotykam toruńskich murów z czerwonej cegły: tyle rąk przed moimi dotykało tych murów, uszy dawnych mieszkańców miasta słuchały kroków krzyżackich wartowników, które odbijały się echem od ceglanych ścian. Tyle oczu, przez tyle wieków, spoglądało od wzgórza wawelskiego na Wisłę. I była to ta sama Wisła – choć zarazem zupełnie inna.

IMG_4751a

Spacerując po lasach i polach myślę o tym, że ziemia wszystko przechowuje i wszystko pamięta.
Czytam o pracach wykopaliskowych wokół starego grodziska w Małopolsce. Archeolodzy twierdzą, że po śladach widać, iż grodzisko spłonęło, ale że spichrze były pełne zapasów. Zebrane zboże było jednak niedojrzałe, mówią, zebrane w pośpiechu. Dlaczego?

Dzisiaj, w Zaduszki, myślę o nich wszystkich: o tych ludziach, których pamiętam i o tych, których nie znał i nie widział nikt z nas, bo żyli tak dawno. Wszyscy oni są tutaj nadal obecni. Ci, których znaliśmy, są wśród nas poprzez wspomnienia, pamiątki i fotografie. Ci, których znać nie mogliśmy, pokazują się nam poprzez to, co jest trwałym dziełem ich rąk albo myśli.

Nasza historia jest jak palimpsest, a nasza teraźniejszość – to jego wierzchnia warstwa, która właśnie powstaje.

Czy nasze ślady będą tak trwałe jak ślady naszych poprzedników? Czy ci, którzy przyjdą po nas, będą oglądać je z takim samym zachwytem i wzruszeniem?

IMG_4724a

Wspominam dziś tych wszystkich ludzi, od których dostaliśmy w spadku tyle piękna, mądrości, cennych myśli – i doświadczenia; tych, którzy podarowali nam bazę w postaci warstw, budujących naszą tożsamość. Oprócz wielkich rzeczy składają się na tę bazę miliony pozornych drobiazgów. To krzepiąca myśl na ten listopadowy dzień.

W dzionek jesienny mglisty lecą jesienne listy…

Słuchajcie! Wczoraj był u mnie listonosz!

Przyniósł dużą, starannie zaadresowaną kopertę. Nadawca: „Klasa III, Szkoła z Charakterem, Gliwice”.

Ha – myślę sobie – co to za niespodzianka?

Czym prędzej otworzyłam kopertę, a w środku – list. Wykaligrafowany elegancko, napisany zgodnie z wszelkimi zasadami sztuki korespondencyjnej:

Piękny list! O zielonej szkole i moim „Kwadransie”, czytanym wieczorami z Panią Wychowawczynią.

Ale to nie wszystko! Oprócz listu w kopercie znajdowały się zegary, mnóstwo zegarów, narysowanych przez uczniów klasy III. Każdy narysował, jak wyobraża sobie swój Zegar Życia. Co za cudeńka! Jakie one różnorodne i jakie śliczne, jeden piękniejszy od drugiego! I naprawdę, kochani Trzecioklasiści z Gliwic, jak wiele one mówią o Waszych charakterach i zainteresowaniach! To musi być ciekawe, być Waszą Panią Wychowawczynią 🙂

Chcę Wam z całego serca podziękować, zrobiliście mi wspaniałą niespodziankę! Kiedy już się nazachwycam Waszymi zegarami, schowam je specjalną w pamiątkową teczkę, do której od czasu do czasu będę zaglądać, żeby przypomnieć sobie ten miły dzień i ten piękny list 🙂

Ściskam Was wszystkich i Waszą Panią bardzo, bardzo mocno i cieszę się ogromnie, że lubicie i chcecie czytać książki!

Garstka nowości i rozmowa do czytania

„Oto widzisz, znowu idzie jesień,

Człowiek tylko leżałby i spał…”

– tak pisał K. I. Gałczyński. Wszystko prawda!

Wczoraj usiadłam z pracą na tarasie, słońce świeciło prosto na mnie, grzało łagodnie, już zupełnie inaczej niż latem, przenikając się z wrześniowym chłodem, który raz po raz przypływał na fali wiatru. Było mi tak błogo, że nie minęło wiele czasu, jak głowa zaczęła mi się kiwać – ale dzielnie pokonałam tę chwilę słabości 😉

„Haczyk” w każdym razie nabiera kształtów, sytuacja jest dynamiczna, akcja zaś rozwija się w interesującym kierunku. Choć nieco innym, niż pierwotnie zamierzony 😀

Z innych nowości: we wrześniowym (5/2015) numerze magazynu „Puls Poznania” ukazała się rozmowa ze mną – jeśli nie macie dostępu do wydania papierowego (mają go niestety wyłącznie mieszkańcy Poznania i ewentualnie okolic), a chcielibyście przeczytać wywiad, można go znaleźć w całości również TUTAJ.

ilu-dzw

Z kolei nowy „Srebrny dzwoneczek” jest już w drukarni – ależ jestem ciekawa, jak będzie wyglądał! (Na zdjęciu: upamiętnione chwile z przygotowywania ilustracji do druku w nowym formacie.)

A, i jeszcze jedna nowinka: ogłoszono nominacje oraz zwycięzców w konkursie 22. Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego. Miło mi powiadomić, że „Rzeka” znalazła się na liście książek nominowanych do nagrody. Cieszę się!

No, dobrze, zmykam do pracy, licząc na to, że znów uda mi się nie zasnąć tym jesiennym, gałczyńskim snem – życzę Wam pięknej niedzieli i pięknej końcówki września!

Czas do szkoły!

Kiedyś, w dawnych już czasach, widziałam film (tak zwaną „komedię romantyczną”), skądinąd miły i optymistyczny, pod tytułem „Masz wiadomość”. Para bohaterów (w tych rolach Meg Ryan i Tom Hanks), znajomych z internetu, pisała tam do siebie e-maile, a część z nich dotyczyła września w Nowym Jorku i początku roku szkolnego. Nie wiem, dlaczego, ale bardzo dokładnie zapamiętałam, jak oboje wspominali świeżo zaostrzone, pachnące drewnem ołówki, które kojarzyły im się z pierwszymi dniami szkoły.

Od tamtego czasu zawsze, kiedy wakacje dobiegają końca, przypominają mi się: ten film i tamte ołówki.

Oni pisali do siebie o żółtych, na zdjęciu widać moje. Od lat – może z przyzwyczajenia – używam tylko takich czerwonych, niezależnie od pory roku i mimo tego, że już od dawna nie chodzę do szkoły.

Ale tak sobie myślę, że to całkiem dobry symbol na początek nowego roku nauki. Pęk zaostrzonych ołówków, gotowych do użycia, zupełnie jak strzały w kołczanie albo ostre włócznie. Wykorzystajcie dobrze swój oręż (na pewno piórnikowy arsenał macie pełen), wychodząc naprzeciw nowym trudnym zagadnieniom, pokonujcie kolejne zadania i klasówki – będzie dobrze!

A wieczorami, ok. 19.30, zapraszam Was do słuchania „Brata”, czytanego w radiu Emaus.

Jeśli kto ciekawy, może też posłuchać, jak rozmawiamy o książkach, pani Maria Łączkowska i ja – również w radiu Emaus, w piątek 4 września tuż po godz. 18.00.

Radio nadaje w Wielkopolsce, ale doskonale słucha się go przez internet – wszędzie! Trzeba tylko wejść TUTAJ i odpalić playerek 😉

Jeszcze raz przesyłam Wam gorące uściski na koniec wakacji i wszystkim: uczniom, nauczycielom oraz rodzicom życzę ciekawego i owocnego roku! Trzymajcie się, nie dajcie się!

Zza biurka

Ha, więc powoli lato dobiega końca! Powoli, bo jednak liście są jeszcze (w większości) zielone, ale już inne jest słońce i inne powietrze, nastały chłodne wieczory i świerszcze grają jakby głośniej. Lubię!

Przyznam się Wam, na tej końcówce wakacji, że dawno nie miałam tyle roboty, co ostatnio – ale to też lubię!

Głowę mam pełną bohaterów „Haczyka” oraz ich przygód – moje myśli przypominają w tej chwili bardzo ściśle plecioną makatkę z kilkoma luźnymi wątkami. Co się z tego ostatecznie wysnuje – zobaczymy, sama jestem ciekawa, dokąd mnie zaprowadzą moje nowe postaci. 🙂

Oprócz tego jednak, że myślę o nich, robię notatki i zapisuję na komputerze coraz to kolejne strony, szykuję się też na wznowienie „Srebrnego dzwoneczka”. Zapowiada się śliczny tomik! Nie mogę się nacieszyć 🙂 W związku z nowym wydaniem trzeba jednak wprowadzić trochę zmian – więc w przerwach między pisaniem „Haczyka” a ostatnimi szlifami w kończonym przeze mnie właśnie przekładzie (o tym za chwilę) dopasowuję dawne dzwoneczkowe ilustracje do nowego formatu. O, takie będą, duże, od brzegu do brzegu (błękitne linie wyznaczają krawędzie książki):

WP_20150818_001
WP_20150818_002

A skoro już o tym mowa: trafiłam ostatnio na niezwykle miłą recenzję, o TUTAJ. Niby to recenzja „Srebrnego dzwoneczka”, ale tak naprawdę – wszystkich moich książek. Wielka to dla mnie radość, czytać takie słowa napisane przez Mamę, która moje książki czytała razem ze swoimi dziećmi. Bardzo dziękuję! 🙂

Nad czym jeszcze pracuję?

Nad tłumaczeniem. Gotowy tekst przekładu lada moment odpłynie z mojego biurka do wydawnictwa.

A potem już głowę będę miała zupełnie, zupełnie wolną! I będę mogła poświęcić się w stu procentach „Haczykowi”. Okropnie mnie do tego ciągnie – bardzo lubię, kiedy akcja mi się rozkręca, gna naprzód, aż ją muszę gonić, aż palce nie nadążają, a jeśli muszę z jakiegoś powodu przerwać – niecierpliwię się, kiedy będę mogła znów usiąść przy komputerze i skończyć wątek. Więc już za chwileczkę nastąpi ta chwila. Co tam chwila – cała masa czasu przeznaczonego wyłącznie na nową książkę. Hura!

Trzymajcie się ciepło, korzystajcie z sierpnia – ja mam przed sobą jeszcze jeden krótki wyskok, o czym pewnie też później skrobnę. Uściski dla Was wszystkich!