Kiedy jeżdżę na spotkania autorskie, bardzo lubię odwiedzać nieduże albo wręcz całkiem małe miejscowości, często położone z dala od głównych szlaków. W każdej bowiem, nawet najmniejszej, znaleźć można coś ciekawego. Bez wyjątku.
W miniowy wtorek na przykład trafiłam do Przemętu – który zdecydowanie warto odwiedzić!
W przerwie między dwoma spotkaniami, które przeprowadziłam w Gminnym Centrum Kultury i Bibliotece w Przemęcie, przespacerowałam się trochę – i była to bardzo dobra decyzja!
Wieś ta położona jest w niezwykle malowniczej okolicy, w pobliżu Przemęckiego Parku Krajobrazowego, gdzie warto byłoby chyba przyjechać w ciepłych miesiącach – są tu i szlaki piesze, i rowerowe, i kajakowe, liczne jeziora i mnóstwo pięknej przyrody do podziwiania. Gminę Przemęt nazywa się zresztą „Krainą kwitnącej konwalii” – czyż nie brzmi to zachęcająco?
Co jednak zainteresowało mnie najbardziej, to wspaniały kościół pw. św. Jana Chrzciciela.
Kościół jest nietypowy, bo w przeciwieństwie do większości znanych mi świątyń barokowych, jest nieotynkowany, wykończony czerwoną cegłą.
Twórcą projektu kościoła, którego budowę zaczęto w roku 1651, był Tomasz Poncino, a architektami: Georgio i Giovanni Catenacci, pochodzący z Włoch a działający na terenie Wielkopolski.
Nawiasem mówiąc, Tomasz Poncino w swojej karierze miał intrygujące przygody. Był na przykład więziony przez opata w Lądzie z powodu opóźnień przy budowie (albo przebudowie) tamtejszego kościoła cysterskiego. Co gorsza, jakiś czas później najprawdopodobniej sprzeniewierzył znaczną sumę pieniędzy przeznaczonych na tę budowę, co skończyło się znów karą więzienia (nie ostatnią – później więzili go także Szwedzi w Warszawie). Poncino, którego barwny i awanturniczy żywot wart byłby dokładniejszego prześledzenia, był zresztą również projektantem (między innymi, rzecz jasna) Zamku Ujazdowskiego w Warszawie, kieleckiego Pałacu Biskupów Krakowskich (byłam! Widziałam! Polecam!) i poznańskiej fary (tym razem pracował dla ojców jezuitów, i także tutaj miał pewne kłopoty związane z uchybieniami dotyczącymi budowy).
Wracając jednak do Przemętu – ciekawostką jest, że w 1792 roku hełm jednej z dwu wież został strącony podczas gwałtownej, wietrznej burzy – i kościół trwał bez tej jednej wieży przez 192 lata, aż do roku 1984, kiedy ją odbudowano!
Bardzo żałuję, że nie udało mi się wejść do wnętrza kościoła – podobno ma on wspaniałe barokowe wyposażenie: piękny ołtarz główny i ołtarze w nawach bocznych, a także dużej urody polichromie i barokowe stalle.
Zamierzam jednak wrócić do Przemętu, tym bardziej, że wieś ta leży na szlaku cysterskim, który też koniecznie muszę wreszcie przemierzyć, od początku do końca!
Oprócz kościoła można tu też zobaczyć pozostałości zabudowań klasztornych z początków XVII w. – dawniej okalały one klasztorny wirydarz, do dzisiaj pozostał tylko jeden budynek.
Moją uwagę zwrócił też imponujący jesion wyniosły rosnący przy drodze do kościoła, oznaczony jako pomnik przyrody.
Piękny, prawda? Nie wiem też dlaczego, ale spacerując między tujami i bukszpanami po brukowanych ścieżkach czułam się troszkę, troszeczkę jak na plebanii w Haworth 😉
Podobno w Przemęcie w okresie letnim można natknąć się na sporo atrakcji, a najciekawszą z nich jest festyn cysterski – jak mi powiedziano, dużo się tam dzieje, a wieś zmienia się w prawdziwie średniowieczną osadę 🙂
Niestety, nie zdążyłam zwiedzić dalszych okolic, ale wierzcie mi – jest tam co oglądać!
Z drugiej strony – nie żałuję, ponieważ spotkania z dziećmi były bardzo udane i żywiołowe. Zagadkowa postać Czerwonej Czapeczki ze „Złotej gwiazdki” zdominowała pierwsze spotkanie, z kolei na drugim, bardziej kameralnym, rozmawialiśmy głównie o warsztacie pisarskim – również o tym, co tworzą piszące Czytelniczki 🙂
Jeszcze raz chcę bardzo podziękować przemęckiej bibliotece za mile spędzony dzień, a dzieciom – za inspirujące i energetyzujące rozmowy. Dobrze jest spotykać się z Czytelnikami! Później, pisząc, mam Was przed oczami i wiem, do kogo się zwracam. To sprawa nie do przecenienia!
__
Zdjęcia ze spotkania w bibliotece: GCKiB w Przemęcie.
Dziękuję za barwny reportaż z Przemętu. Również lubię miejsca leżące poza głównymi szlakami.
Uwięzienie wykonawcy zlecenia w przypadku opóźnień w budowie wielce inspirujące 😉 Przede mną remoncik…
Cha, cha! Trzymam kciuki, żeby nie było takiej konieczności! 😉
Wielkie dzięki za fascynujący, pogodny opis przemęckiego kościoła i przemęckiego dobrostanu. Nieobecność barwionego tynku na fasadzie siedemnastowiecznego kościoła zaskakuje i przynagla; cegła stanowi wyróżnik gotyku i neogotyku, to również podstawowe tworzywo architektury funkcjonalnej i mieszkaniowej. Szczególne piękno „myślącej” cegły odnaleźć można w samowystarczalnym onegdaj Nikiszowcu. Zanim wchłonęło tę dzielnicę miasto ogrodów i ogrodzeń oraz sławnego jak Sarajewo kongresu klimatycznego, żyło sobie po swojemu, raz za razem stając się faktycznym i rzekomym teatrem działań. Już w końcówce lat sześćdziesiątych zrównano ją z endemicznym, widowiskowym, identyfikowalnym atelier. Nie było odtąd filmu dotyczącego Śląska lub jego skrawków i okrawków, którego twórca nie spojrzałby na Nikisz z… miłością. Nawet epizody tranzytowe filmu „Konsul” rozgrywają się w nocnych plenerach Nikiszowca. Zaiste warto odwiedzić to miejsce. Odwiedzić nie tylko wirtualnie. Odwiedzić ze względu na walor określony nie do końca ryzykownym mianem. Wacław Berent stworzył powieść: „Żywe kamienie” – rzecz dotyczy bliskiego, dalekiego gotyku; mistrz katowickich deskrypcji literackich miałby prawo nadać swojemu dziełu tytuł „Myślące cegły” (szansa na rynkowy rozkwit znikoma), ale czy od razu trzeba się mierzyć z autorytetem wysokich tonów. W pisaniu (prawdopodobnie) chodzi o szczerość, czyli stan umysłu po spotkaniu z uśmiechniętą Beatrycze. „Żywe kamienie” dotyczyły tworzywa, z którego formowano kościół. W centralnym kwadracie Nikiszowca, centralnym, czyli usytuowanym pierwotnie na skraju, powstała świątynia, której projekt stanowi naturalne ukoronowanie planu urbanistycznego dzielnicy. Rozwiązania tego typu to w mniemaniu powszechnym przykład konsekwencji. Kopalnia i kościół – dwa solidnych rozmiarów maszty, których charakterystyczne grzywki widać z siedmiu, nawet ośmiu kilometrów, określają wzniesione w ich cieniach symetrie, proporcje. Hełm kościoła pw. Św. Anny przygląda się okolicy znad lepkiej i smukłej zieleni, a czerwone paski kominów – dwóch wielkich flamastrów w gromadzie rozproszonych, ogryzionych ołówków, pędzelków – potwierdzają głęboką słuszność wielce pragmatycznej teorii starożytnej. Autor tej części świata w robocie się nie oszczędzał; nie wykluczam, że dwaj bracia – dzielni planiści, architekci, przedsiębiorcy przyjęli wyzwanie Najwyższego. I nie mam na myśli dyrektyw najmądrzejszego spośród spadkobierców niemieckiego Don Kichota. Realizowali projekt na piątkę z plusem bez dogadzania względom ospałych berów. Zbudujemy miasteczko, do którego będą się wam ludziska garnąć. Samowystarczalne i samoswoje. Podobną motywację dostrzec można w orientacji, nastawie, kształcie i tworzywie świątyni. Z „myślącej cegły” ona, ale w projekcie miała się wyłonić z tradycji magnackich. Na terenie Katowic nie znajdziemy obiektów reprezentujących historyczną stylistykę czystą. Owszem – znajdziemy na przykład modernizm,, ale…. Zatem do określeń stylu historycznego dodaje się tutaj przyrostek „neo”. Kościół neogotycki, neobarokowy, kościół neoneo… Barok to przede wszystkim wnętrza. Wnętrza to szczegóły. Fasada i absyda rzucają raz litościwy, raz budzący trwogę cień nikiszowieckiej świątyni. Jej fasada z cegły, z cegieł ludzkie wzniesiono siedziby, to tworzywo fyrtla. Święta Anna – Patronka, której na Śląsku nawet górę oddano w opiekę, zaprasza, opalizuje, intryguje, miesza dramaty z gorliwością. Czeka. i na anioła, i na podciepa.