Dziś Dzień Bibliotekarza i Bibliotek!
Wszystkim Bibliotekarzom życzę więc rzeszy wiernych czytelników, czytających dużo i oddających książki w terminie – a bibliotekom, żeby miały szansę istnieć i stale się rozwijać.
Bez Was, Bibliotekarze i biblioteki, świat byłby niepełny!
Przy okazji tego święta chciałabym Wam wszystkim opowiedzieć o „mojej” bibliotece przy ul. Słowackiego w Poznaniu, czyli o filii nr 20 Biblioteki Raczyńskich i o „mojej” Pani Bibliotekarce.
Miejsce to istnieje do dzisiaj, a wtedy, kiedy mieszkałam kilka domów dalej, stanowiło prawdziwe centrum kulturalne, centrum spotkań i zabaw dla dzieci z okolicy. A była to całkiem spora grupka stałych bywalców!
Konkurs recytatorski „Wiersze o wiośnie” (siedzę pośrodku).
Mama zaprowadziła mnie tam i założyła mi kartę biblioteczną kiedy miałam pięć albo sześć lat. Umiałam już czytać i czytałam dużo, więc choć i w domu książek nie brakowało, to biblioteka z licznymi regałami pełnymi innych, nieznanych mi tytułów wydawała się rajem.
Tam właśnie poznałam Panią Renię, która była osobą pełną ciepła, serdeczności i – co widzę dzisiaj – miała wspaniałe podejście do dzieci. Bardzo się do niej przywiązałam, a ona nauczyła mnie poruszać się po bibiliotece i polecała mi książki, kiedy przychodziłam po coś nowego.
W bibliotece znajdowała się też czytelnia, która, jak już wspomniałam, pełniła funkcję zbliżoną do świetlicy. Popołudniami przychodziłam tam, żeby pobawić się z rówieśnikami, obejrzeć w grupie bajki z rzutnika, poczytać czy przygotować przedstawienie. Bo, tak, przygotowywaliśmy przedstawienia dla rodziców, były też konkursy recytatorskie i inne, a w karnawale, rok w rok, odbywały się w czytelni bale kostiumowe.
Bal karnawałowy. W kostiumie biedronki z bratem-rycerzem.
Część artystyczna (recytacja). Ja – pierwsza z prawej (biedronka bez kapelusza)
Pewnego dnia jednak mama oznajmiła mi, że Pani Renia przeniosła się do innej placówki. Pamiętam, jak bardzo żałowałam, że tak się stało. Pani Renia i biblioteka przy Słowackiego stanowiły dla mnie jedność! Długo nie mogłam przeboleć tej straty.
Po Pani Reni przyszła Pani Jola – i nadal biblioteka z czytelnią działały prężnie, ale nie zapomniałam o Pani Reni i wciąż chciałam ją spotkać. Wiedziałam nawet od mamy, w której bibliotece teraz pracuje – ale było to daleko od domu i zupełnie nie po drodze. Lata mijały, a ja nie odwiedziłam Pani Reni, potem już nawet nie byłam pewna, czy nie zmieniła znów miejsca pracy – a nazwiska jej nie znałam, nie wiedziałabym więc nawet, jak szukać.
Kolejny bal karnawałowy. Ja jako zebra. W tle – Pani Jola.
Część artystyczna. Ja-zebra, druga z lewej. Pierwsza z lewej – koleżanka w przebraniu (signum temporis) Lindy Evans (kto pamięta?).
A potem stałam się dorosła. Wyprowadziłam się z Poznania. I napisałam swoją pierwszą książkę, „Srebrny dzwoneczek”. I zaprosiła mnie filia Biblioteki Raczyńskich przy ulicy Wronieckiej.
Była zima, pamiętam, jak szłam ostrożnie przez oblodzony parking uważając, żeby nie połamać się przed spotkaniem z dziećmi 😉 Zdołałam jednak bez szwanku dotrzeć na miejsce, spotkanie w ciasnej, ale przytulnej sali bibliotecznej w sąsiedztwie Starego Rynku przebiegło w miłej atmosferze. A po spotkaniu podeszła do mnie pani Bibliotekarka i spytała, czy przypominam sobie Panią Renię z biblioteki przy Słowackiego. „Oczywiście!” zakrzyknęłam, na co pani Bibliotekarka powiadomiła mnie, że Pani Renia pracuje teraz tutaj, w tej właśnie filii i pamięta mnie, jak byłam małą dziewczynką. I że bardzo chciała być na tym spotkaniu, ale niestety się rozchorowała.
Wyobraźcie sobie mój żal! Po tylu latach miałam szansę odnaleźć Panią Renię! I znów się nie udało!
Mijał rok za rokiem… napisałam kolejne książki – i znów zaprosiła mnie na spotkanie filia Biblioteki Raczyńskich, tym razem przy Al. Marcinkowskiego. Skądś (skąd?) wiedziałam, że Pani Renia pracuje teraz tam. I miałam wielką nadzieję, że nareszcie uda mi się z nią spotkać.
Nadszedł ten dzień. Weszłam do biblioteki. Nie pamiętałam już twarzy pani Reni – kiedy widziałam ją po raz ostatni, miałam sześć lat! Ale jedna z dwóch Pań Bibliotekarek spojrzała na mnie zza długiej lady jakoś tak, że od razu wiedziałam.
– Pani Renia? – spytałam, a ona pokiwała głową, uśmiechnięta, i powiedziała:
– Nic się pani nie zmieniła!!!
I tak właśnie, z wielkim, ogromnym wzruszeniem, odnalazłam „moją” Panią Renię, która wprowadziła mnie w świat bibliotecznych regałów. I przy tym spotkaniu po latach okazało się, że zapamiętałam ją wtedy, jako sześciolatka, bezbłędnie! Nadal jest niezwykle ciepła, pełna serdeczności – widziałam też, jak garną się do niej dzieci po naszym spotkaniu. Zupełnie tak samo, jak garnęłyśmy się do niej my, dzieci ze Słowackiego, trzydzieści lat wcześniej!
Co więcej mogę dodać? Chyba tylko, że wszystkim, głównie dzieciom – ale i dorosłym – życzę takich Bibliotekarzy: z sercem, z głową, z zaraźliwą pasją.
Spotkałam ich już bardzo wielu na swojej drodze – w miastach, miasteczkach, wsiach. Ich praca jest nie do przecenienia, ich zaangażowanie – często bezcenne. I za to należą im się od wszystkich nas, czytelników – i twórców – nieustające podziękowania.
Trwajcie dla nas na posterunkach, prosimy, drodzy Bibliotekarze! 🙂
A Panią Renię pozdrawiam jak najserdeczniej, z zawsze wdzięczną pamięcią 🙂
PS Miłą Panią Jolę też spotkałam jakiś czas temu, po wielu latach, w jeszcze innej filii, przy podobnej okazji. I pozdrawiam ją również, jeśli przypadkiem to czyta 🙂
PS2 Opowieść ta ma jeszcze epilog.
W 2010 roku, po napisaniu „Srebrnego dzwoneczka”, spotkałam się z dziećmi w „mojej” bibliotece przy Słowackiego. Zarówno biblioteka jak i czytelnia wyglądają już zupełnie inaczej, panie Bibliotekarki też są już zupełnie inne – ale nadal jest tam miło i nadal przychodzi na zajęcia w czytelni dużo dzieci z okolicy 🙂
Jaką miła opowieść! 🙂
Czy na pierwszym zdjęciu pierwszy od prawej w pierwszym rzędzie to też młodszy brat?
Jestem również pod wrażeniem strojów karnawałowych, jak mniemam własnej produkcji. 😉
Pozdrawiam panią Renię i wszystkich bibliotekarzy!
Dziękuję! Miłe wspomnienie, więc i opowieść miła!
Tak, na pierwszym zdjęciu też brat. I stroje (jak zawsze!) własnej produkcji – oczywiście! Tzn. gwoli ścisłości, produkcji rodziców.
Również pozdrawiam ciepło!
Aha, no i brat ten sam jest również żabcią w towarzystwie zebry! 😉
Piękne wspomnienia, piękna opowieść, urocze zdjęcia. Niech żyją Bibliotekarki! 🙂
Niech żyją! I Bibliotekarze też! 🙂
Wzruszylam sie bardzo. Mila i ciepla historia. Stroje swietne, pamietam jak sie je produkowalo i biegalo po sasiadach w celu znalezienia produktow do wykonania strojow.
Kto ma bristol? (np) (Bristol czy brystol? Hmmm)
Bo też wzruszające to było spotkanie!
Stroje na powyższych zdjęciach wspominam miło, choć należą do tych mniej spektakularnych i dopracowanych – miewaliśmy lepsze! 😉 Może nadarzy się kiedyś okazja, żeby i je zaprezentować.
A z materiałami owszem, bywało różnie, chociaż akurat brystolu (właśnie sprawdziłam w słowniku, że przez „y”) zawsze był u nas dostatek! 😀
Dziekuje, tak mi wlasnie „nie wygladal” ten bristol.
Brystol – zapamietam.
Mam nadzieje, ze kiedys bedzie okazja do ogladniecia pozostalych strojow. Ja nie mam zdjec, a tez mielismy ciekawe stroje. Z nostalgia i radoscia wspominam produkcje tychze. Teraz mozna kupic piekne, ale jakie to bylo radosne i kreatywne wszystko. Nie dosc ze wymyslic to zdobyc materialy i zrobic. Byly niepowtarzalne.
Pamietam jak do roli kroliczka szaraczka uzylam flanelowych kaleson taty :), (tak szarych). i futerka (na uszy) ze starej kurtki.
Tak jest! My do dzisiaj, mimo dostępnych gotowców, wytwarzamy kostiumy dla córki sami. Niepowtarzalne – otóż to, nawet jeśli niedoskonałe! No i można być czymkolwiek/kimkolwiek się zechce, nie tylko tym, co akurat leży na półce w sklepie 😉
Szaraczek z uszami-kalesonami, cóż za śmiały pomysł! 😀 Szkoda, że nie masz zdjęć, Anetko!
Dzisiaj chyba większość bibliotek jest skomputeryzowana. To jest spore ułatwienie, mogę zarezerwować ciekawą książkę, łatwiej jest sprawdzić, czy biblioteka posiada takową. Można nawet sprawdzić, czy inne biblioteki w Polsce mają ją.
Nie przeczę, że czasami bywa tęskno za tamtym klimatem. Czasami znajduję stara kartę biblioteczną w książce i wspominam te czasy, kiedy wszystko robiło się ręcznie.
To prawda, że jest wygodniej – jednak tęskno mi za katalogami kartkowymi! Strasznie je lubiłam 😀
Piękna historia.
A zebra jak żywa. Gdy będę oglądać reklamę Wedla – pomyśle i o Tobie (ta dziecięca radość) 🙂
Korpus zebry powstał z pasiastej zasłonki z pokoju starszego brata (akurat nie było go w domu…) 😉
Reklamy niestety nie znam – nie jestem na bieżąco, bo nie mamy TV 😉