Czy wiecie, że właśnie dziś w Indiach obchodzi się „Dzień bez cienia”? 15 maja w południe słońce nad Bombajem znajduje się w zenicie – świecąc pionowo z góry sprawia, że wszelkie cienie na chwilę znikają. Zjawisko to można zaobserwować również w innych częściach globu i w inne dni – ale mnie interesują właśnie Indie, z podwójnego powodu.
To z Indii przybyli do Europy Cyganie.
A akcja mojej najnowszej powieści pt. Przepowiednia toczy się częściowo w cygańskim taborze. Więcej: trafia do niego chłopak bez cienia. (Choć nie w dniu bez cienia 😉 )
Wszystko to więc bardzo ładnie łączy się i zazębia, z czego zamierzam skorzystać, żeby opowiedzieć Wam o arcyciekawej wizycie w Muzeum Kultury Romskiej w Brnie, w Czechach.
Najpierw jednak opowiem troszkę o historii Cyganów.
Maksymilian Gierymski, Obóz Cyganów I (1867-68)
Przez wiele lat utrzymywano, że Cyganie przybyli do Europy z Egiptu. Pierwsze zachowane wzmianki o nich pochodzą z XI wieku – wtedy to mieli się pojawić w Konstantynopolu. Twierdzili, że wędrują z „Małego Egiptu” i że są pokutującymi pielgrzymami. Nie byli nimi, ale dzięki temu blefowi zyskiwali zaufanie rdzennych mieszkańców późnośredniowiecznej Europy. Nikt nie przeszkadzał im w wędrówce, wspierano ich na wszelkie sposoby, również materialnie. Właśnie w tym czasie pojawiły się w różnych językach nazwy tego koczowniczego ludu, pochodzące od słowa „Egipt”, na przykład: Gypsies (angielskie), Gitanos (hiszpańskie), Gitanes (francuskie).
Antoni Kozakiewicz, Obóz cygański (Monachium 1885)
Kolejne wzmianki, z XIV wieku, wspominają już o Cyganach na Krecie, Korfu i w ogóle na Peloponezie. To potwierdza tezę o pochodzeniu ich z „Małego Egiptu”, tak bowiem nazywano trzy różne krainy w Azji Mniejszej i Grecji. Także w XIV wieku pojawia się po raz pierwszy określenie feudum Aciganorum, z którego wywiodła się nazwa Cygan (język polski), a także m.in. Zigeuner (niemiecki), Zingaro (włoski), Cikan (czeski).
Pierwsze wzmianki o Cyganach w naszej części Europy pochodzą z XV wieku. Z kronik dowiadujemy się, jak wyglądali: ubrani byli w kolorowe stroje, zielone i czerwone, ozdobione dużymi srebrnymi guzikami. Czasami prowadzili tresowane niedźwiedzie i małpki. Naczelnicy przemierzali drogę konno, za nimi zaś jechały wozy ciągnięte przez konie i osły, niekiedy także mniejsze wózki zaprzężone w woły.
Géza Mészöly, Wędrujący Cyganie (1873-75)
Długo nie wiedziano, skąd w rzeczywistości Cyganie przybyli do Europy. W kronikach zachowały się wzmianki o ich dziwnym narzeczu – zapisano, że porozumiewają się mową, której nikt nie może zrozumieć, za to sami rozumieją inne języki.
Na pierwszy trop dotyczący pochodzenia cygańskiej mowy trafiono dopiero w XVIII wieku. Późniejsze studia językoznawcze podjęły badania porównawcze tego języka oraz języków Indii i wykazały szczególne pokrewieństwo mowy Cyganów z grupą dialektów hindi. Okazało się, że pokrywa się w nich wiele wyrazów, a rozmaite naleciałości – perskie, ormiańskie, greckie – wskazują na to, jaką drogę przebył ów koczowniczy lud zdążając w głąb Europy.
Chociaż początkowo tabory przemieszczały się przez Europę bez przeszkód, z czasem Cyganom zaczęło żyć się trudniej. W opowieści o pokutniczej misji nikt już nie wierzył, zaś sami mieszkańcy taborów coraz częściej spotykali się z zabobonnym lękiem ludności zamieszkującej nowe dla wędrowców tereny. Cyganie wyglądali inaczej, mówili niezrozumiałym narzeczem, uprawiali wróżbiarstwo, mieli swoje, często budzące lęk, zwyczaje i rytuały. Z czasem w kolejnych krajach zaczęto uchwalać prawa antycygańskie – odizolowani, niechętnie widziani, coraz częściej zamiast tradycyjnym kowalstwem zajmowali się kradzieżą i szalbierstwem, co tylko przyczyniło się do ich złej sławy.
W Polsce aż do połowy XVI wieku nie podjęto żadnych dyskryminacyjnych uchwał, wręcz przeciwnie – u nas cieszyli się Cyganie wolnością i mieli pełne prawo przemieszczać się swobodnie po kraju.
Sytuacja uległa zmianie, kiedy po ogłoszeniu edyktów banicyjnych w Niemczech Cyganie zaczęli uciekać stamtąd do bezpieczniejszej Polski, w obawie przed pogromami i narastającymi w Niemczech okrutnymi prześladowaniami. Te nowe grupy, ratujące się ucieczką, żyjące w niepewności i strachu, niestety chętniej podejmowały działalność rabunkową niż rzetelną pracę. Dlatego też i w Polsce z czasem Cyganie zaczęli spotykać się z nieprzychylnością i wydano rozporządzenia grożące karami za udzielanie im pomocy. Polacy bowiem mimo wszystko nierzadko – choć bynajmniej nie zawsze – pomagali mieszkańcom taborów, udzielając im wsparcia finansowego, pożywienia, a niekiedy nawet schronienia na jakiś czas.
Ostatecznie na początku XVII wieku zaniechano w Polsce uchwał antycygańskich – z tego prostego powodu, że i tak nikt ich nie przestrzegał. Wtedy też powołano do życia instytucję króla cygańskiego, w wierze, że to pomoże zapanować nad ludem miłującym wolność i swobodę i jakoś zorganizować wspólne życie.
Nie będziemy wnikać szczegółowo w losy Cyganów polskich pod zaborami – nie były one wesołe; w poszczególnych zaborach traktowano ich zgodnie z surowym niekiedy prawem państw zaborczych. Szczególnie źle żyło im się pod rządami Józefa II, który nie miał dla Cyganów litości. Z kolei władze rosyjskie zezwalały grupom cygańskim na więcej swobody, w związku z czym coraz więcej ich przenosiło się poza granice Królestwa Polskiego, na wschód. Na ziemiach polskich było ich coraz mniej.
Ale lata mijały i niespodziewanie w latach 50. i 60. XIX wieku pojawiły się nowe, inne grupy Cyganów. Porozumiewali się jeszcze innym dialektem, byli bogatsi, strojniejsi – większość z nich należała do dwóch głównych szczepów: Kełderasza z Rumunii i Węgier oraz Lowari z Siedmiogrodu. Pierwsi zajmowali się przede wszystkim kotlarstwem, drudzy – handlem końmi. W tym samym czasie przybyli też do Polski Cyganie węgierscy, zajmujący się głównie szeroko pojętym handlem. Potem stopniowo przybywały jeszcze inne, mniejsze grupy, nazywane od swoich profesji np. niedźwiednikami czy sitarzami.
Pierwsi nowo przybyli nosili stroje węgierskie: obcisłe spodnie, podobne do tych, jakie noszą nasi górale; kołpaczki na głowach, kurtki z wielkimi srebrnymi guzami wielkością i kształtem przypominającymi kurze jaja. Później ta moda nieco się zmieniła: kurtki z guzami pozostały, ale spodnie zaczęto nosić bufiaste i obszerne, bardziej rosyjskie w charakterze.
I takich właśnie Cyganów najczęściej spotykamy w powieściach, baśniach, romansach cygańskich, poematach, operach, baletach i tak dalej, i tak dalej.
Tacy też – barwni, malowniczy, kochający wolność, ale jednak nie pozbawieni wad – pojawiają się w mojej Przepowiedni.
Z tym też wiąże się niejako opowieść o muzeum, do którego trafiłam właściwie przez przypadek. Będąc w Brnie spojrzałam na mapę Google, a tam niespodziewanie zaczerwienił się znacznik: Muzeum Kultury Romskiej.
Przepowiednia była już wówczas napisana i przekazana wydawcy, tym niemniej temat cygański pozostawał dla mnie wciąż interesujący. Wybraliśmy się więc do muzeum, co okazało się wycieczką niezwykłą – zarówno ze względu na ciekawe eksponaty, jak i obsługę. Można by ją (wycieczkę) właściwie nazwać zderzeniem kultur, na wielu płaszczyznach 😉
Idąc od ścisłego centrum Brna w stronę muzeum (z mapką otwartą w telefonie) zorientowaliśmy się w pewnej chwili, że niepostrzeżenie znaleźliśmy się chyba w sercu romskiej dzielnicy. Wokół nas zaroiło się od smagłych, czarnowłosych dzieci oraz ich rodziców, a pewnie i cioć, wujków, kuzynów, dziadków i innych krewnych, bowiem wszyscy oni przebywali na ulicy, dokąd na ogół – i to chyba w każdym miejscu świata – Romowie chętnie przenoszą swoje domowe życie. To znamienne, że mimo wielu dziesięcioleci, które minęły od wprowadzenia zakazu przemieszczania się w taborach, Cyganie nadal najwyraźniej przedkładają życie nieskrępowane i swobodne nad to ograniczone czterema ścianami.
Dotarliśmy wreszcie do Muzeum Kultury Romskiej – jego piękne drzwi z okrągłym oknem, przypominającym drewniane koło wozu zobaczyliśmy z daleka.
Wewnątrz – pustki. Nowocześnie, czysto, ładnie, hall schludny i oszczędny w wyrazie. Przy kasie, za wysokim biało-szklanym kontuarem mężczyzna o czarnych włosach przyprószonych siwizną i z takimż wąsem, w okularach na nosie, pogrążony w odcyfrowywaniu jakichś paragonów. Stanęliśmy grzecznie przy kasie i czekamy.
I czekamy.
I czekamy.
I nic. Jakbyśmy byli przejrzyści. Odezwaliśmy się po angielsku, ale w odpowiedzi usłyszeliśmy tylko pomruk.
W końcu jednak nasz kasjer, jak się okazało – Rom, sprzedał nam bilety. Niełatwo się nam było dogadać, bo on nie bardzo umiał po angielsku, my nie bardzo po czesku, a tym bardziej – po romsku, ale się udało.
Muzeum okazało się wspaniałe.
W pierwszej sali trafiliśmy na kilka monitorów oraz nieco więcej słuchawek – w każdych słuchawkach można było posłuchać innej muzyki: pięknych czardaszy, piosenek, romskiego jazzu, a także muzyki poważnej, wykonywanej przez cygańskich muzyków (głównie skrzypków). Na monitorach z kolei pokazywały się filmy z Romami grającymi i tańczącymi przy różnych okazjach.
Kiedy już się nasłuchaliśmy, wyrósł obok nas inny siwy starszy pan, o niebywałych złoto-czarnych oczach, i trochę po czesku, trochę po angielsku, trochę na migi, wytłumaczył nam, że należy się udać na piętro. Wręczył nam też audioprzewodniki z wersją angielską (hura!) i dodatkowy przewodnik papierowy.
Wystawa na piętrze okazała się niezwykle bogata i ciekawa. Poprowadziła nas z Indii poprzez Europę i zaznajomiła z historią mowy Romów (przejrzysta, elegancka tablica wskazywała na podobieństwa między tym językiem a językami Indii). Dalej mogliśmy podziwiać stroje, biżuterię, obecność motywów cygańskich w malarstwie:
Potem przyszedł czas na instrumenty muzyczne, przedmioty magiczne służące do wróżenia, takie jak karty, diabełki wykonane z wosku i ludzkich włosów, kostki, czyli kości drobiowe omotane czarnymi włosami, „trupki” z wosku i jeszcze inne straszności.
Pośrodku jednej sali stał drewniany wóz z budą, wokół którego zaaranżowano obóz kotlarskiej rodziny, wraz z ogniskiem i rozmaitymi sprzętami.
Oprócz tych eksponatów na wystawie znajdowało się też dużo archiwalnych zdjęć – wszystko niezwykle interesujące.
Ostatnia część muzeum poświęcona była losom Romów w czasie II wojny światowej – co jednak znałam już z książek i czego nie chciałam oglądać na zdjęciach i w dokumentach. Ciężko to znoszę, a skoro wiem to, co wiedzieć należy, uznałam, że pominę ten fragment ekspozycji.
Na koniec siwy Rom o niezwykłych oczach, który czekał na nas u wyjścia z wystawy, odebrał od nas audioprzewodniki. Spytałam – znów tą mieszaną mową i trochę na migi – czy mogę kupić ten papierowy przewodnik, który dał nam na początku zwiedzania. „Nie, jest nie na sprzedaż” – usłyszałam. Bardzo pożałowałam, bo zawierał mnóstwo ciekawych informacji i zdjęć. I widocznie jakoś ten mój żal się uwydatnił, całkiem niechcący, bo pan popatrzył na mnie i powiedział, że dobrze, że mogę zatrzymać przewodnik. „Ale ile płacę?” – spytałam. „Nic, nic” – odpowiedział i się uśmiechnął.
Ucieszyłam się bardzo i przepełniona wdzięcznością udałam się do kontuaru z kasą, gdzie, jak zauważyłam wcześniej, można było kupić także różne książki i albumy na temat Romów i ich kultury. Poprosiłam kasjera-wąsacza (nadal się biedził nad paragonami i kalkulatorem) o dwa katalogi z minionych wystaw, ale niestety to wywołało wielką konsternację wszystkich obecnych. Znów nie mogliśmy wyjaśnić sobie, o co chodzi (z powodu komplikacji językowych). Ostatecznie okazało się, że pan nie może mi sprzedać egzemplarzy z gablotki, a pozostałe schowane są w szafce, do której on zgubił kluczyk.
Czekaliśmy więc długo, bardzo długo, bo pan kasjer zniknął, aż wreszcie wrócił z uśmiechniętą młodą Cyganką, która lepiej od niego mówiła po angielsku i – co ważniejsze – miała drugi kluczyk! Tak więc, zaopatrzeni w przewodnik i dwa katalogi opuściliśmy Muzeum Kultury Romskiej. Nie mogliśmy się nadziwić, że tak mało w nim było zwiedzających! Bo to naprawdę świetne miejsce. Z czystym sumieniem polecam wszystkim, którzy wybierają się do Brna 🙂
No i tak oto dotarliśmy do końca opowieści o Cyganach, przybyłych do Europy z „Małego Egiptu” – a tak naprawdę z Indii, w których dziś właśnie świętuje się „Dzień bez cienia”.
Marcin Minor, ilustracja do książki Przepowiednia
A dlaczego chłopak w Przepowiedni nie miał cienia? To znaczy – właściwie go miał, ale… przeczytajcie sami 😉
PS Podobno dzisiaj jest też Dzień niezapominajki! Więc uśmiecham się do Was z niezapominajkowej łączki 🙂
__
Przy przygotowywaniu tego tekstu korzystałam z książki Jerzego Ficowskiego Cyganie na polskich drogach, wydawnictwo Nisza, Warszawa 2013