Przechodnie. Listopadowy album przodków

Zawsze bardzo lubiłam święto Wszystkich Świętych.

Nie był to dzień smutny, tylko dzień zadumy; refleksyjny i bardzo rodzinny.

Do dzisiaj to święto jest dla mnie ciepłym jak płomyk przebłyskiem pamięci o ludziach, którzy odeszli.

W szarości i we mgle, w mrozie albo w deszczu – gdziekolwiek by się człowiek nie ruszył, widzi dziesiątki, setki, tysiące migoczących ogników, skupionych na cmentarzach.

Każdy z tych ogników to co najmniej jedna myśl i jedna modlitwa, biegnąca od ludzi do ich nieobecnych bliskich; każdy z nich to co najmniej jedno wspomnienie.

Dziesiątki, setki i tysiące mrugających światełek. Tyle dobrych myśli. Tyle wspomnień. Wszędzie wokół. Czy to nie piękne?

Kiedy pani Anna Ułas, przeczytawszy „Haczyk”, podsunęła mi pomysł utworzenia wspólnej galerii dziadków i pradziadków (o narodzinach pomysłu można przeczytać TUTAJ), od razu wydało mi się, że należy otworzyć ją właśnie przy okazji Zaduszek.

Przysłaliście (a właściwie: przysłałyście) mi bardzo dużo fotografii Waszych Przodków – z ciekawymi, niekiedy bardzo wzruszającymi opisami. Wszystkie razem tworzą piękną i osobistą galerię postaci z przeszłości – i najserdeczniej Wam dziękuję za ten wielki wkład w nasz wspólny album.

Pomyślałam, że nazwę tę galerię „Przechodnie” – nie tylko ze względu na pierwotny pomysł, zgodnie z którym miała ona zawierać zdjęcia zrobione naszym przodkom przez przygodnych fotografów ulicznych, znienacka, w ruchu i w miejskim krajobrazie, ale też dlatego, że – przecież – wszyscy jesteśmy przechodniami na tym świecie. Przychodzimy, odchodzimy; zostawiamy po sobie ulotne wspomnienia albo bardziej namacalne pamiątki i ślady – albo fotografie, ukryte w rodzinnym albumie.

Popatrzmy dziś na te twarze, pomyślmy przez chwilę o tych dzielnych, dobrych ludziach – większość z nich przeżyła takie ciężkie czasy! Nie mogłam się uwolnić od tej myśli, przyglądając się Waszym – i swoim – rodzinnym fotografiom.

A zatem: zajrzyjmy do środka…

Na początek – klasyczne zdjęcia „uliczne”:

Danuta Wolak:

Dziewczyna w środku to moja Babcia – Julianna Gałczyńska (nazywana przez wszystkich Lilą). Babcia Lila, wówczas szesnasto- lub siedemnastoletnia dziewczyna, idzie ulicą Siedlec z koleżankami z tajnych kompletów (były to lata okupacji).

Babcię niezmiennie podziwiałam za hart ducha, energię, pracowitość i zaradność. W tamtym czasie sama uczyła się na tajnych kompletach (i zdała tam maturę), a młodszym koleżankom dawała korepetycje z francuskiego.  Jako najstarsza z trójki rodzeństwa, pomagała swojej mamie prowadzić sklep, który w czasie okupacji Prababcia otworzyła, żeby utrzymać siebie, dzieci i dalszych, mniej zaradnych krewnych (pradziadek zmarł jeszcze przed wojną). Tuż po wojnie babcie przez jakiś czas ukrywały w mieszkaniu żołnierza AK, poszukiwanego przez nowe władze…

Babcia Lila zmarła, kiedy miałam 13 lat, ale mam ją w pamięci bardzo wyraźnie – taka to była silna, zdecydowana, pełna życia, a przy tym ciepła, serdeczna i szczodra Osoba.


Małgorzata Leśko:

Moja młodziutka babcia Irenka w towarzystwie swoich rodziców (nauczycieli z Wadowic) spacerują deptakiem w Krynicy – druga połowa lat 30, jeszcze przed wojną.


Beata Strużanowska:

Fotografia przedstawia moich Dziadków po kądzieli Martę i Leona Gołaszewskich, młode trzyletnie małżeństwo (wówczas mające 2-letniego synka), przechodzące obok słynnego Dworu Artusa w Toruniu, vis a vis ratusza.

Zdjęcie zostało zrobione w 1933 roku, czyli w roku 700-lecia Torunia, co można dojrzeć w lewym, dolnym rogu fotografii.
Moi kochani Dziadkowie byli bardzo szczęśliwym, zgodnym i szanującym się małżeństwem.Przeżyli wspólnie pięćdziesiąt dwa lata. Doczekali się dwóch synów i córki (mojej Mamy). Bardzo byłam związana z Babcią i Dziadkiem, z którymi wychowywałam się pod jednym dachem przez trzynaście pierwszych lat mojego życia. Dziadek Leon był moim duchowym mistrzem, z którym odkrywałam świat Biblii i wiary. Zmarł trzydzieści cztery lata temu, a babcia Marta, chociaż tylko dwa lata młodsza od dziadka – sześć lat temu, w wieku stu jeden lat. Przeżyła piękne i długie życie w dobrym zdrowiu, zawsze otoczona kochającą ją rodziną. Była niezwykle zgodną, radosną i dobrą osobą oraz bardzo elegancką kobietą. Do ostatnich chwil życia dbała o ubiór i fryzurę. Ogromnym szczęściem jest dla mnie fakt, że moje dzieci, Zuzia i Jaś, mogły poznać, pokochać i jeszcze kilka lat towarzyszyć życiu babci.


Anna Ułas:

Dęblin, rok prawdopodobnie 1938.

Moi dziadkowie ze strony mamy: Janina z Jakubowiczów i Józef Gruszecki. Dziadek troszkę z tyłu, bo pomimo wysokiego kapelusza – niższy od babci.

Dziadek pracował jako majster w zakładach lotniczych. Naprawiał silniki samolotowe. Przybył do Dęblina po I wojnie światowej z Buczkowic koło Żywca. Bardzo nas kochali.

Dęblin z r. 1938.

Moja ukochana babcia Janinka Gruszecka na spacerze.

Zdjęcie zrobione 6 sierpnia 1936 (podpisane).

Moja kochana babcia Janina wraca prawdopodobnie z kościoła z moją mamą Haliną – tu lat 5. Miejscowość Dęblin.

Wpadły mi w oko dwie panie z tyłu, w identycznych sukienkach.

Babcia wychowywała troje dzieci.

Kraków, pierwsza połowa lat 30.

Moi dziadkowie ze strony taty Mariana Czopa, który wygląda tu, jakby miał krzywicę, a nie miał.

Babcia Agnieszka z Szafrańców i dziadek Maciej Czop, który bardzo kochał moją starszą siostrę. Zmarł przed moim urodzeniem.

Zawsze był uśmiechnięty, nawet na tym zdjęciu. Pokazuje prawdopodobnie fotografowi, że ma puste kieszenie.

Dziadek był robotnikiem w elektrowni.

Był Sybirakiem. Walczył w 5. Dywizji Syberyjskiej. Też.


Natalia Roloff:

Moja babcia – Maria Roloff. Gniezno 1938 r. Od niedawna mężatka. Zawsze mówiła, że przed wybuchem wojny przeżyła jeden prawdziwie cudowny i spokojny rok.

Z lewej babcia Maria Roloff, obok jej przyjaciółka.

Dziadek – Edmund Roloff. Dziadek brał czynny udział w Powstaniu Wielkopolskim. Później przejął fach po swoim ojcu Wojciechu i został dekarzem (tak jak później jego syn a mój tata – Stefan). Na tym zdjęciu dziadek zbiega ze stopni przy katedrze gnieźnieńskiej. Wielokrotnie tam pracował. W kopule wieży jest szklana zakorkowana buteleczka, a w niej kartka z datami konserwacji wież i nazwiskami mistrzów dekarskich, którzy tych konserwacji dokonali. W tej kapsule czasu jest mój dziadek i mój tata.

To co niesamowite na tym zdjęciu, to te wypastowane buty dziadka. Dzisiaj nawet pracownikom biurowym tak buty nie lśnią…

Karpacz, wrzesień 1959 roku. Babcia Genia Nowak (w białej bluzce) w sanatorium z nowo poznanymi znajomymi. Babcia chorowała na gruźlicę, miała problemy z sercem. Przez wiele lat jeździła do różnych zakątków Polski, żeby podreperować zdrowie.

Moja mama – Krysia Rzepka – ze swoją mamą, Genowefą. Gniezno 1962 rok. Moja mama ma tu 13 lat.

Gniezno, pierwsza z prawej – moja mama, Krysia Rzepka. Na spacerze ze swoją szkolną koleżanką i jej mamą. Okolice jeziora Jelonek.

Gniezno, okolice jeziora Jelonek.

Na zdjęciu mój tata – Stefan Roloff ze swoją kuzynką. Pewnie był młodszy niż ja teraz. Miał mniej niż 30 lat.


Renata Banasińska (Zośka):

Sądząc po wieku dzieci zdjęcie zostało najprawdopodobniej wykonane w 1945 lub 1946 roku na podwórku przy domu. Nie wiem kto jest autorem zdjęcia. Są na nim moje trzy ciocie i kuzyn (to ten najmniejszy, w jasnej koszulce i spodniach do kolan). Na pierwszym planie widzimy Triksa – rasowego owczarka niemieckiego, wychowanego i wytresowanego w przedwojennej policji kolejowej. Jego pierwszy właściciel opuszczając Warszawę w pierwszych tygodniach wojny zatrzymał się na obiad i odpoczynek u moich dziadków. Nie mógł dalej iść z psem i poprosił gospodarzy o zaopiekowanie się Triksem. Obiecał, że po wojnie wróci po niego. Mówił też, że pies zapracuje na siebie. I tak było. Triks miał znakomity węch i wychowanie: wyśledził niejednego wioskowego złodzieja, na hasło „pilnuj” kładł się grzecznie, obserwował otoczenie i przechodzące osoby ale podejść nikomu nie pozwolił oprócz swojego nowego pana – mojego dziadka, który nie tak od razu został „jego panem”. Pierwszy właściciel owczarka nigdy nie wrócił po psa i nie wiemy jaki był jego los.

Zdjęcie zostało zrobione najprawdopodobniej tego samego dnia co poprzednie. Jest na nim mój dziadek, którego nigdy nie poznałam, oraz moje trzy ciocie (moja mama urodzi się dopiero za kilka lat). Dziadek właśnie wychodził do kościoła (pewnie jechał wozem, bo to kilka ładnych kilometrów drogi). Wiatr tego dnia był duży. Jest to jedno z kilku zdjęć dziadka jakie się zachowały. Dziadek był doskonałym stolarzem samoukiem. Oprócz narzędzi rolniczych wyrzeźbił m.in. szachy (a może warcaby?) oraz
liczne meble w domu. Niestety nic z tego nie zachowało się.

A tutaj widzimy moją ciocię (to najmniejsza z dziewczynek na poprzednim zdjęciu). Jest bardzo dumna bo sama sobie uszyła sukienkę, w której ją widzimy. I jeszcze obowiązkowe białe rękawiczki i torebka. Jedzie z koleżanką do kościoła, a zdjęcie zrobił najprawdopodobniej absztyfikant cioci. Myślę, że to połowa lat pięćdziesiątych.

A wszystko to miało miejsce na wsi mazowieckiej pomiędzy Sochaczewem a Łowiczem.


Mama Isi (w imieniu wnuczek, Asi i Zosi Tołkin):

Te trzy zdjęcia są z Włodzimierza Wołyńskiego. Na pierwszym są prapradziadkowie panienek (Asi i Zosi) od strony dziadka, Bogumiła: Olga i Stanisław Oświecimscy. Na drugim i trzecim (zimowe i letnie) praprababcia Olga z młodocianym pradziadkiem Jerzym, który akurat tamże uczęszczał do gimnazjum.

Na tym zdjęciu (powojennym) mamy prababcię panienek (żonę gimnazjalisty z poprzednich zdjęć), Antoninę z córeczką, Irenką, w wózeczku głębokim z epoki. Byłam przekonana, że w wózeczku jest dziadek panienek, Bogumił, ale onże mnie wyprowadził z błędu.

Na zdjęciu powyżej mamy prapraprababcię Asi i Zosi od mojej strony: Zofię Czerewko – to ta serdecznie uśmiechnięta pani siedząca na leżaku w sadku przed ich domkiem w Nowym Targu. Pani w okularach to przyjaciółka prapraprababci, a z tyłu stoi jedna z czterech jej córek: Stasia.

Na zdjęciu powyżej małżonek Zofii, Stanisław Czerewko w oszałamiającym fontaziu. Mieli ośmioro dzieci: cztery córki i czterech synów. Pani w letnim kapeluszu, poniżej, to ich najstarsza córka, Marysia, praprababcia Asi i Zosi.

Po powiększeniu zdjęcia w środku widać oboje prapradziadków panienek: Marię i Adama Wrackich (praprababcia w kapeluszu i futrze, prapradziadek z wąsikiem a la Hitler; niestety, taka była w okresie międzywojennym moda, nb. prapradziadek Oświecimski też miał takie wąsiki). Na drzewie w środku siedzi prababcia panienek, Alicja. Sad chyba w Zawadówce, w lubelskim.

U góry pradziadkowie panienek, a moi rodzice: Alicja i Stanisław Siomowie. Siedzą przed naszym domem w Gdyni.  Na zdjęciu poniżej ich dzieci: Adam i Ewa (czyli babcia Asi i Zosi, czyli ja) po nieudanym grzybobraniu.


Ania Czech:

Nie mam pewności czy przypadkiem zdjęcia nie powinny przedstawiać antenatów dalszych niż dziadkowie, ale ponieważ od kilku dni zajmuję się przepisywaniem starych notatek dziadka i zbiegiem okoliczności właśnie teraz trafiłam na ten wpis, zamiast fotografii pradziadków
– Franciszka albo Ludwika, lub prababć – Filomeny czy Marii, wysyłam podobizny dziadka Ambrożego (zwanego Ambrozem, syna Ludwika i Marii) i babci Ireny (zwanej Irką, de domo Sobota, córki Franciszka i Filomeny).

Pierwsze zdjęcie przedstawia dziadka solo i zostało zrobione w październiku 1953 roku w Kudowie-Zdroju. Widać październik był wtedy nieco bardziej łaskawy niż dziś (w Warszawie już najprawdziwszy listopad!). Choć zdjęcie jest czarno-białe, wyraźnie widać, że świeci słońce, a i kurtka, w której kieszeń dziadek wbił lewą rękę, nie wygląda na bardzo ciepłą. Dziadek ma na tym zdjęciu 29 lat, zatem o trzy lata mniej niż ja teraz… Szczerze pisząc, nie mam pojęcia, co akurat robił w Kudowie-Zdroju, wiem za to, że w latach późniejszych jeździli tam z babcią Irką, moim tatą i stryjem Bronisławem na wakacje, czy też – wczasy. Bardzo lubię to zdjęcie, dziadek uśmiecha się na nim tym samym uśmiechem, którym uśmiechał się później do swoich wnucząt i co ciekawsze – tym samym, którym uśmiechał się mój tata i którym uśmiecha się teraz mój młodszy brat!

Drugie zdjęcie to znowu dziadek solo. Lubię je jeszcze bardziej od poprzedniego. Nie wiem, co dziadek notuje i czy faktycznie w takim skupieniu i z lekkim półuśmiechem, czy to jednak zdjęcie z lekka pozowane. Może to jakieś księgi rachunkowe? Jest pieczęć, jest blik w prawym szkle okularów, duże biurko… Takie duże biurko i zapach poduszeczek z tuszem i gumolitu pamiętam z redakcji, w której pracowali później babcia z dziadkiem, a która mieściła się na ulicy Plebiscytowej w Gliwicach. Były tam też olbrzymie i ciężkie dziurkacze i miłe panie z wafelkami. A do tego długie i ciemne korytarze z posadzką lastryko, w którą miłe panie stukały obcasami. Stukało też wiele maszyn do pisania za licznymi drzwiami. Była to redakcja „Inżynierii i Aparatury Chemicznej”. Pamiętam, że ten tytuł brzmiał dla mnie wyjątkowo tajemniczo i chyba nie do końca zdawałam sobie w ogóle sprawę z tego, że to tytuł!

Na kolejnych trzech zdjęciach – babcia z dziadkiem. Na każdym wyglądają na szczęśliwych.
Szczególnie bliskie jest mi to najpóźniejsze (zdaje się, że to lata 60.) – z leżakiem, dmuchanym materacem, kochającym spojrzeniem dziadka i wyjątkowo kpiarską miną babci!
Babcia i dziadek poznali się w Przyszowicach – wsi na Górnym Śląsku, z której oboje pochodzą. Podobno dziadek, starszy o siedem lat, udzielał babci prywatnych lekcji historii. Co ciekawe, młodszy kuzyn dziadka (urodzony w dodatku w tym samym dniu co dziadek,19 listopada) zaczął się w tym samym czasie spotykać z młodszą siostrą babci, Krystyną, z którą są małżeństwem do dziś i wciąż mieszkają w Przyszowicach. Babcia z dziadkiem przeprowadzili się do Gliwic („do miasta”), kiedy chłopcy – Marek i Bronek – byli mali, obaj do szkoły chodzili już w Gliwicach.

Dwa kolorowe zdjęcia wyżej zostały zrobione pewnie jakoś w latach 90. Na pierwszym dziadek Ambroży czyta mojemu bratu, Krzysztofowi. Zdjęcie zrobił stryj w mieszkaniu dziadków.

Dziadek zawsze czytał nam w tej pozycji, w tej samej odpytywał też z tabliczki mnożenia (próżne były nadzieje, że zasnął, kiedy przymykał oczy. Był czujny jak nikt!). Nie wiem, co to za książka, ale wielce prawdopodobne, że „Ptaki Polski” Sokołowskiego, bo Krzysztof uwielbiał (choć chyba format książki ze zdjęcia za duży). Na drugim zdjęciu babcia Irka robi kluski śląskie, a może racuchy ze śliwkami albo kołocz z posypką? Jedno jest pewne – potem nastąpiło kolektywne oblizywanie łyżek, chochli i mątewki (w gwarze śląskiej to, o ile pamiętam, fyrlaczka!)…

*

Dziwnie pomyśleć o tym, że nic z powyższego by się nie zdarzyło, że żadne z powyższych zdjęć nigdy nie zostałoby zrobione, gdyby dwudziestoletni wówczas chłopiec, notujący w maleńkim kalendarzu przeznaczonym na rok 1934, a zapisanym drobnym maczkiem po polsku i niemiecku w 1944 i 1945 r. miał mniej szczęścia…

„Słońce świeci i jest gorąco. Czyścimy ubrania i koce, myjemy i golimy się. Lekcja angielskiego. Wieczorem majowe. KONIEC WOJNY. W nocy biją wszystkie dzwony. Strzały armatnie z wioski słychać śpiewy.”

Dziadek Ambroży zmarł w roku 1997 w wieku 73 lat, bardzo nam go wszystkim brakuje. Zostało mnóstwo historii, anegdot, słów, listów, wspomnień i zdjęć, no i my – jego potomkowie :).


Bożena Zwierzyńska:

Sięgnęłam do rodzinnych albumów, by odnaleźć „uliczno-kapeluszowe” zdjęcie mojej najukochańszej babci, Alfredy Kosiorowskiej. Zrobione w 1937 roku w Kielcach, w czasie krótkiego pobytu młodej Fredy w Polsce – pradziadkowie mieszkali wówczas we Francji, w okolicach Lille, w miejscowości Quiévrechain. Tam też urodzi się moja mama, Josette Antoinette.

Ale wcześniej wydarzy się tam niezwykła historia, przypomniana mi przez opowieść Mamy Isi o wspaniałej praprababci Asi i Zosi, która ocaliła męża z rąk niemieckich.

W czasie wojny, kiedy grupa kobiet i dzieci ukryła się podczas jakiejś akcji Niemców w piwnicy, mój wujek – może dwuletni chłopczyk, który jeszcze, ku zmartwieniu rodziny, nie mówił – powiedział wyraźnie, wyrywając się do wyjścia: „komm, komm, komm”.

Babcia, która w swoim życiu odebrała już kilka takich niepojętych sygnałów, wybiegła z dzieckiem w objęciach – akurat, żeby odnaleźć dziadka i innych mężczyzn ustawionych pod ścianą, do rozstrzelania. A wtedy mały Alfred wyciągnął rączki do dowódcy Niemców i znowu powiedział: „komm, komm, komm”. I Niemiec – młody mężczyzna – rozpłakał się. Okazało się, że on też miał małego synka, hołubił dla niego małe organki. Gdy zorientował się, że jest wśród Ślązaków – a sam pochodził ze Śląska – podarował te organki  dziecku, które – tak daleko od jego domu – wyciągnęło do niego ufnie ręce.

Panna na drugim zdjęciu to Wanda Gajewska, moja prababcia. Po wojnie zarządziła rodzinny powrót do Polski. Miała charakter! A to zdjęcie zawsze kojarzyło mi się z dziewczętami z Avonlea…


Aleksandra Gawor:

Jest w moim domu rodzinny album założony przez mojego Dziadka. Otwierają go dwa portretowe zdjęcia z 1935 i 1937 roku. To moi Dziadkowie ze strony Mamy jeszcze w czasach narzeczeńskich. Kolejne fotografie to ich zdjęcia ślubne, zdjęcia ślubne przyjaciół, potem kolejnego pokolenia. Są również zdjęcia mniej oficjalne, pamiątki z wycieczek, spacerów, spotkań ze znajomymi. Ulotne chwile zatrzymane obiektywem aparatu. Większość osób uwiecznionych na tych fotografiach jest już po drugiej stronie życia, wielu z nich w ogóle nie znałam, nie wiem, kim byli dla mojej rodziny. W tylnej okładce albumu jest kieszonka, do której włożyłam pojedyncze karteluszki z narysowanym rozmieszczeniem zdjęć na poszczególnych kartach i wpisanymi nazwiskami widniejących na nich ludzi. To owoc pewnego popołudnia, które spędziłyśmy z moją już wówczas ponad dziewięćdziesięcioletnią Babcią nad rodzinnym albumem. Nie wszystkie nazwiska udało się Babci przywołać z otchłani pamięci, jednak sporo ich zanotowałam. Może kiedyś kolejne pokolenie się nimi zainteresuje.

Wybierając zdjęcia do Galerii Przodków ograniczyłam poszukiwania tylko do tego albumu. Licznych pudełek, kopert, skrzyneczek nawet nie ruszałam. I tak niełatwo było się zdecydować. Po namyśle mój wybór padł na takie fotografie:

1. Klasyczne zdjęcie „uliczne”. Moi Dziadkowie ze strony Mamy na wiosennym spacerze, najprawdopodobniej w Katowicach, ok. 1936-38 roku. Babcia ma tu niewiele ponad dwadzieścia lat, Dziadek pięć lat więcej.

Nieodmiennie zachwycają mnie wszystkie pieczołowicie dobrane detale ubioru: kapelusz, rękawiczki buty, torebka. Pamiętam, jak Babcia opowiadała, że wszystko musiało być do kompletu.

2.    Jedno z bardzo niewielu zdjęć z tego albumu, na którym jest moja Prababcia (mama widniejącej powyżej szykownej panny).

Tu ze swoją najstarszą wnuczką, kuzynką mojej mamy. Zdjęcie zrobione około 1935 roku najprawdopodobniej z Katowicach-Bogucicach. Mała dziewczyneczka musiała być bardzo dumna z takiej lalki i takiego wózka. To jedyna moja prababcia, którą pamiętam. Zmarła, gdy byłam pięcioletnią dziewczynką, miała ponad 94 lata.

3.    Trzy zdjęcia przedstawiające codzienne życie młodej dziewczyny zrobione na pewno przed 1938 rokiem (rok ślubu moich dziadków) prawdopodobnie przez mojego dziadka.

Babcia w kuchni rodzinnego domu skupiona na gospodarskich czynnościach.

Babcia w reprezentacyjnym pokoju. Na ścianie jej zdjęcie w ludowym stroju – pamiątka wycieczki w góry. Do dzisiaj wisi na ścianie babcinej sypialni. (W zbliżeniu można zobaczyć je TU)

Babcia szydełkująca obrus do ślubnej wyprawy.

4.    Trzy przyjaciółki z Dąbrówki Małej. Zdjęcie zrobione ok. 1936 r.

Dwie z nich to moje babcie. Tak, moje babcie przyjaźniły się w młodości. Potem ich drogi się rozeszły, moi rodzice nie znali się w dzieciństwie. Spotkali się jako dojrzali już ludzie i bardzo szybko pobrali :).

5.    I na koniec dwa zdjęcia zbiorowe zrobione w tym samym miejscu w odstępie trzech lat.

Dąbrówka Mała czerwiec 1931:

Dąbrówka Mała 24 czerwca 1934.

Przesyłam je dlatego, że być może w Twoim archiwum rodzinnym, Emilko, jest podobne zdjęcie.
To zdjęcia prymicyjne naszych „rodzinnych” kapłanów. Na tym z 1931 roku prymicjantem jest brat mojego dziadka ze strony taty ks. Józef Gawor.

Samego dziadka nie ma na zdjęciu, gdyż, jak zapisał mój ojciec w naszej kronice rodzinnej „jego zainteresowanie prymicjami brata było tak „duże”, że podczas wykonywania galowego zdjęcia poszedł na pocztę w Dąbrówce Małej, gdzie akurat pracowała niejaka Łucja Paluchówna czyli późniejsza jego żona”.

Obok prymicjanta siedzi jego ojciec, czyli mój pradziadek po mieczu. Jego żona, moja prababcia już wówczas nie żyła. Jej miejsce zajmuje najstarsza córka.
Ks. Gawor podczas wojny był więźniem obozów w Dachau i Gusen. Prawdopodobnie spotkał się tam z bratem Twojej babci…
Trzy lata później wyświęcony został ks. Henryk Mazurek, brat mojej babci ze strony mamy. Na tym zdjęciu oprócz moich pradziadków po kądzieli (po obu stronach prymicjanta) jest moja praprababcia (obok swojej córki, mojej prababci), a także wszyscy moi dziadkowie. Nad prymicjantem jego siostra, czyli moja babcia Adelajda, obok niej (nad moją prababcią) moja druga babcia Łucja, obok okna po lewej stronie dwóch panów w okularach, ten wyżej to mój dziadek Jerzy Gawor (brat Józefa), a ten niżej to dziadek Henryk. Oczywiście jest tam jeszcze mnóstwo wujków, cioć, kuzynek, kuzynów, znajomych.

Większość osób z drugiego zdjęcia udało się zidentyfikować i zanotować owego popołudnia spędzonego z babcią nad albumem. Nie można tego powiedzieć o pierwszym zdjęciu. Za późno przyszło mi to do głowy…


Emilia Kiereś, czyli ja:

Właściwie chciałam zamieścić w tej galerii tylko zdjęcia moich dziadków, ale ponieważ Ola Gawor w swoim wspomnieniu napomknęła o bracie mojej babci, postanowiłam pokazać tu i jego fotografię.

Brat mojej babci Zofii Barańczakowej, bł. ks. Marian Konopiński, stoi na zdjęciu po lewej stronie. Babcia wspominała zawsze, że był bardzo wesoły i lubił żartować. Był też najstarszy z piątki rodzeństwa. (Pan po prawej opisany jest na fotografii jako Walenty Stachowiak, ale niestety nie znalazłam o nim żadnych informacji w rodzinnych zapiskach.)

Kiedy wybuchła wojna, ks. Marian zgłosił się na ochotnika jako kapelan 15. Pułku Ułanów Wielkopolskich. Po kapitulacji trafił do obozu jenieckiego na terenie III Rzeszy. Zwolniono go stamtąd w 1940 r., ale wkrótce potem został aresztowany i wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie poddawany był eksperymentom pseudomedycznym i w ich wyniku zmarł 1 stycznia 1943 r. Miał 36 lat.

Bardzo mnie poruszyła wiadomość, że brat dziadka Oli, ks. Gawor, przebywał w Dachau razem z bratem mojej babci, w tym samym czasie – i że jako księża z całą pewnością się znali i trzymali się razem. Mimo że to bardzo trudna i smutna historia, myśl o tym jakoś mnie pocieszyła. Nie byli tam tak zupełnie sami.

A tu, po prawej stronie, za stoliczkiem pełnym kwiatów dla nieznanej rekonwalescentki, stoi właśnie moja babcia, siostra wspomnianego ks. Mariana – Zofia Barańczakowa, wówczas jeszcze Konopińska, w przyszłości mama Małgorzaty i Stanisława. Babcia została później stomatologiem, chirurgiem szczękowym – a na powyższym zdjęciu widzimy ją na praktykach w roku 1939, w szpitalu w Ostrzeszowie. Babcia była wówczas studentką III roku medycyny.

Wkrótce po tym, jak zrobiono to zdjęcie, wybuchła wojna i szpital ewakuowano na wschód. Babcia brała udział w tej ewakuacji. Tak pisze o tym w swoich wspomnieniach:

„1 września gdy syreny wyły, bo rozpoczęła się wojna (…) zdenerwowana szłam do szpitala, dowiedziałam się, że już są w szpitalu pierwsi ranni polscy żołnierze i mnóstwo rannych cywilów. (…) Dyrektor zebrał w południe personel i zarządził, że wobec zbliżającego się frontu (granica niemiecka była o 13km od Ostrzeszowa), część załogi musi wywieźć cenne narzędzia chirurgiczne w głąb Polski. (…) Jechaliśmy konnym wozem, powoził ogrodnik z Ostrzeszowa. (…) Napisałam do domu, że ewakuuję się z częścią dobytku szpitalnego, ale list już nie doszedł, bo poczta nie działała”.

Minęli Warszawę i skierowali się na Brześć. Droga była trudna i niebezpieczna, drogi pełne ludzi ratujących życie i dobytek przed Niemcami.

Przekroczywszy Bug babcia i jej towarzysze zatrzymali się na wsi, gdzie przyjęto ich w jednej z chałup. Zaraz potem nastał 17 września i wojska radzieckie uderzyły od wschodu.

Widząc, co się dzieje, babcia i jej współpodróżni postanowili zawrócić, jak wielu innych ewakuujących się w głąb ówczesnej Polski. Po długiej, niebezpiecznej i mozolnej wędrówce dotarli z powrotem do Wielkopolski i tu już babcia została.

Odwiedzaliśmy ją niemal codziennie, bo mieszkała po drodze ze szkoły do domu. Była bardzo ważną osobą w życiu nas wszystkich, prawdziwym spoiwem całej rodziny.

Zmarła w grudniu 2014 roku, miała 98 lat.

Na zdjęciu poniżej – babcia Zofia w 1943 roku. Bardzo lubię tę fotografię.

Ewakuacja na wschód, wędrówka do Brześcia, za Bug to jest punkt, w którym pokrywają się nieco, a w każdym razie zbliżają się do siebie nici życia mojej babci Zofii Barańczakowej, wówczas jeszcze Konopińskiej – i moich drugich dziadków, Haliny i Tadeusza Musierowiczów:

Moja babcia Halina Musierowicz, z domu Kozłowska, urodziła się w 1910 roku w Inowrocławiu. Do Poznania przyjechała na studia polonistyczne.

Mój dziadek, Tadeusz Musierowicz, urodził się w Łodzi, w 1906 roku. Do Poznania przyjechał na studia, po których został leśnikiem; specjalizował się w gospodarce leśnej.

Po ślubie dziadkowie mieszkali w Poznaniu – powyższe zdjęcie zostało zrobione przed wojną, na ulicy Paderewskiego. Poniższe, mniej więcej w tym samym czasie, na ul. Św. Marcin, również w Poznaniu:

Wkrótce potem dziadek dostał pracę w Warszawie, w Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, i całą rodziną przenieśli się do stolicy. Mojego taty nie było jeszcze wtedy na świecie.

Wojna zastała ich w Warszawie. I tu historia wygląda podobnie: zarządzono ewakuację Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w głąb państwa. Dziadek z całą rodziną (mieli już wtedy dwójkę dzieci) wyruszył więc na wielotygodniową tułaczkę, jak tyle innych rodzin w tym czasie, w kierunku Brześcia.

Po drodze mieli oczywiście rozmaite mniej i bardziej niebezpieczne przygody, w międzyczasie nastał 17 września – i ostatecznie dziadkowie znaleźli się w Wilnie. Tam spędzili całą wojnę, tam też dziadek włączył się do partyzantki AK.

W 1941 r. w Niemieżu pod Wilnem, gdzie wówczas mieszkali, urodził się mój tata, a dwa lata później – jego brat, ostatni z czwórki rodzeństwa.

Kiedy wojna się skończyła, dziadkowie postanowili, póki jeszcze było można, wrócić do Warszawy. Nie mieli jeszcze wtedy pojęcia, jak wyglądała zrujnowana stolica.

Ostatecznie, ponieważ dom w Warszawie przestał istnieć, dziadkowie postanowili pojechać do Gdańska, ale po drodze zatrzymali się w Olsztynie i tam już zostali.

Z czasem jednak cała rodzina postanowiła wrócić do Poznania. Dziadek sprawował pieczę nad lasami komunalnymi, babcia była nauczycielką języka polskiego.

Babcia Halina – zwana przez małą mnie „Kochalinką” – zmarła, kiedy byłam już licealistką. Dziadka niestety nie znałam – umarł niedługo po moim urodzeniu.

***

Jestem pewna, że każdy z Was miałby do opowiedzenia jeszcze wiele rodzinnych historii i że wszystkie byłyby niezwykle ciekawe i poruszające – choć z pewnością każda rodzina ma też jakąś smutną opowieść, bo przecież nasi dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie żyli w trudnych i dramatycznych czasach. I niejednokrotnie mieli przygody, o jakich nam się nie śniło i jakie (na całe szczęście!) znamy tylko z książek i filmów. I z rodzinnych wspomnień właśnie.

Jeszcze raz dziękuję pani Annie Ułas za podsunięcie mi pomysłu na tę galerię.

I dziękuję przede wszystkim Wam – za przysłanie starych fotografii i za napisanie kilku słów o ich bohaterach. Cieszę się, bo dzięki tej galerii miałam możliwość choć troszkę poznać Waszych Bliskich, powspominać ich razem z Wami – i zostać niejako pośrednikiem w tych opowieściach o nich.

Cieszę się, że mogłam – mogliśmy – zahaczyć o ich losy, przeplatające się na rozmaite sposoby, czasami wręcz nieprawdopodobne (babcie Oli Gawor! Dziadek Ani Czech i jego kuzyn, i ich żony! Bracia-księża mojej babci i dziadka Oli!…).

A przy okazji popytałam też o własnych przodków i dowiedziałam się o nich znów nieco więcej.

Życzę Wam rodzinnych, refleksyjnych Zaduszek – niech wspomnienia o bliskich będą dla Was jak ciepły płomyczek w te szare i zimne dni.

Do następnego razu!